Nie jestem pielęgniarką: Jak próbowałam odzyskać swoje życie w polskiej rodzinie

— Nie rozumiesz, Aniu, ona nie ma już nikogo — powiedział Tomek, patrząc na mnie z wyrzutem. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już herbatą, a w mojej głowie kłębiły się myśli. To był ten wieczór, kiedy wszystko się zaczęło. Wieczór, w którym Tomek oznajmił mi, że jego matka, pani Halina, zamieszka z nami na czas nieokreślony.

Nie byłam gotowa. Może nikt nigdy nie jest gotowy na to, by nagle stać się opiekunką starszej osoby, zwłaszcza jeśli ta osoba to teściowa, z którą relacje zawsze były… poprawne, ale chłodne. Pani Halina była kobietą silną, przyzwyczajoną do rządzenia. W jej oczach nigdy nie byłam wystarczająco dobra dla jej syna. Teraz miałam być jej wsparciem.

Pierwsze dni były pełne napięcia. Pani Halina wprowadziła się z walizką i torbą leków. Od razu zaczęła komentować wszystko: „A czemu ta zupa taka słona?”, „Nie powinnaś tyle pracować, dom sam się nie posprząta”, „Tomek zawsze lubił inne pierogi”. Czułam się jak intruz we własnym domu. Tomek starał się być mediatorem, ale najczęściej po prostu znikał w pracy albo zamykał się w swoim gabinecie.

Z czasem obowiązki zaczęły mnie przytłaczać. Rano szykowałam śniadanie dla wszystkich, potem biegłam do pracy, a po powrocie czekała mnie lista zadań: zakupy, gotowanie, sprzątanie, podawanie leków pani Halinie. Wieczorami byłam tak zmęczona, że nie miałam siły nawet przeczytać kilku stron książki. Moje życie przestało być moje.

Pewnego dnia wróciłam do domu później niż zwykle. W progu czekała na mnie pani Halina z niezadowoloną miną.
— Gdzie byłaś? — zapytała ostro.
— Praca się przeciągnęła — odpowiedziałam zmęczonym głosem.
— A kto mi podał leki? Kto zrobił obiad? — jej głos był coraz bardziej podniesiony.
— Tomek mógł… — zaczęłam.
— Tomek pracuje! — przerwała mi. — Ty jesteś kobietą w tym domu!

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Czy naprawdę tylko dlatego, że jestem kobietą, mam być służącą? Czy moje potrzeby już się nie liczą?

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Tomkiem.
— Tomek, ja nie daję rady. Potrzebuję pomocy. Może powinniśmy pomyśleć o opiekunce?
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
— Aniu, przecież to moja mama! Jak możesz tak mówić? Ona nie chce obcej osoby w domu. Poza tym… przecież ty zawsze sobie radziłaś.

Zacisnęłam zęby. „Zawsze sobie radziłam” — ile razy słyszałam to zdanie? A może po prostu nikt nie zauważał, jak bardzo jestem zmęczona?

Zaczęłam coraz częściej płakać po nocach. Czułam się samotna i niezrozumiana. Moje przyjaciółki mówiły: „Musisz postawić granice”, ale jak to zrobić w polskiej rodzinie, gdzie kobieta powinna być opiekunką, gospodynią i jeszcze uśmiechać się przez łzy?

W pracy też przestałam być sobą. Szefowa zwróciła mi uwagę na spóźnienia i roztargnienie. Zaczęłam bać się o swoją posadę. W domu czekały na mnie kolejne pretensje i lista obowiązków.

Pewnego dnia pani Halina zachorowała mocniej niż zwykle. Musiałam wziąć wolne w pracy, żeby zawieźć ją do lekarza. W poczekalni patrzyła na mnie z wyższością.
— Widzisz, Aniu? Rodzina to najważniejsze. Ty też kiedyś będziesz stara i zobaczysz, jak to jest.
Nie odpowiedziałam. W środku czułam bunt i żal.

Wieczorem usiadłam sama w kuchni i zaczęłam płakać. Przyszedł Tomek.
— Co się dzieje? — zapytał z troską.
— Nie mogę już tak żyć — wyszeptałam. — Nie jestem pielęgniarką. Potrzebuję swojego życia.
Tomek milczał długo.
— Myślisz tylko o sobie — powiedział w końcu i wyszedł.

To był moment przełomowy. Zrozumiałam, że jeśli sama nie zawalczę o siebie, nikt tego nie zrobi za mnie. Następnego dnia zadzwoniłam do przyjaciółki i poprosiłam ją o wsparcie. Razem znalazłyśmy firmę oferującą opiekę domową dla seniorów.

Kiedy powiedziałam o tym Tomkowi i pani Halinie, wybuchła awantura.
— Jak możesz wpuszczać obcych ludzi do naszego domu?! — krzyczała teściowa.
— Aniu, ja ci tego nie wybaczę — powiedział Tomek zimno.

Ale ja już wiedziałam, że muszę coś zmienić. Zaczęłam wychodzić na długie spacery, wróciłam do czytania książek wieczorami. Po kilku tygodniach pani Halina zaakceptowała pomoc opiekunki — okazało się, że nawet ją polubiła. Tomek długo był obrażony, ale powoli zaczął rozumieć moją perspektywę.

Dziś wiem jedno: jeśli nie postawimy granic, nikt ich za nas nie postawi. Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla tradycji i oczekiwań innych? A może czasem warto powiedzieć „nie”, żeby móc znów powiedzieć „tak” samemu sobie?