Nie do spłacenia: Jak pożyczka dla teściowej zrujnowała moje małżeństwo
– Znowu dzwoniła twoja mama – powiedziałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Adam nawet nie podniósł wzroku znad laptopa.
– I co chciała? – rzucił obojętnie, jakby chodziło o pogodę, a nie o kolejną ratę, której nie oddała.
– Pytała, czy możemy jej jeszcze trochę pomóc. Mówi, że ZUS znowu się spóźnia, a ona nie ma na leki.
Cisza. W tej ciszy słyszałam wszystko: jego zmęczenie, moją frustrację, ciężar niewypowiedzianych pretensji. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś w ścianę. Ale zamiast tego usiadłam naprzeciwko niego i patrzyłam, jak udaje, że mnie nie widzi.
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że pożyczka dla teściowej będzie początkiem końca mojego małżeństwa, wyśmiałabym go. Przecież to tylko pieniądze. Ale w naszym domu pieniądze stały się trucizną, która powoli zatruwała wszystko: rozmowy, dotyk, nawet ciszę.
Zaczęło się niewinnie. Półtora roku temu, tuż po świętach, zadzwoniła pani Halina. Zawsze była dumna, nigdy o nic nie prosiła. Tym razem jednak głos jej drżał.
– Kasiu, wiem, że to niezręczne… ale czy mogłabyś… czy moglibyście… pożyczyć mi trochę pieniędzy? Na chwilę. Oddam w lutym, jak tylko dostanę zwrot podatku.
Adam spojrzał na mnie wtedy z tym swoim chłopięcym uśmiechem:
– Pomóżmy mamie. Przecież to tylko kilka tysięcy.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że „chwila” zamieni się w miesiące, a „kilka tysięcy” w sumę, której już nawet nie liczyłam.
Początkowo tłumaczyłam Adama przed samą sobą. Przecież to jego matka. Przecież każdy by pomógł. Ale kiedy po raz trzeci musiałam odwołać wizytę u dentysty córki, bo „na razie nie mamy”, zaczęłam czuć gniew. Nie na panią Halinę – na Adama. Bo to on zawsze mówił „spokojnie”, „jakoś będzie”, „przecież odda”.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi łazienki jego rozmowę telefoniczną:
– Mamo, wiem… Tak, Kasia się denerwuje… Nie wiem, kiedy oddasz… Tak, kocham cię…
Wtedy poczułam się jak intruz we własnym domu. Jakbyśmy byli drużyną podzieloną na dwa obozy: Adam i jego matka kontra ja i nasze dzieci.
Zaczęłam wypominać mu każdą złotówkę. On zamykał się w sobie coraz bardziej. Nasze rozmowy zamieniły się w krótkie komunikaty:
– Zapłaciłeś rachunek za prąd?
– Mama dzwoniła?
– Kiedy odda?
W końcu przestałam pytać. Przestałam wierzyć.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie moja mama:
– Kasiu, co się dzieje? Wyglądasz na zmęczoną…
Nie wytrzymałam. Wybuchłam płaczem. Opowiedziałam jej wszystko: o długu, o kłamstwach Adama, o tym, że czuję się niewidzialna.
– Dziecko… – westchnęła ciężko – Pieniądze zawsze dzielą ludzi. Ale jeśli on wybiera matkę zamiast ciebie…
Nie chciałam tego słyszeć. Ale jej słowa wracały do mnie nocami.
W marcu przyszło wezwanie do zapłaty za przedszkole. Nie mieliśmy z czego zapłacić. Adam znowu poprosił mamę o zwrot choć części pieniędzy.
– Nie mam – odpowiedziała cicho przez telefon. – Ale może sprzedam pierścionek po babci…
Adam był blady jak ściana. Po raz pierwszy zobaczyłam w nim chłopca, który panicznie boi się zawieść matkę.
Tydzień później znalazłam w jego kurtce potwierdzenie przelewu na konto pani Haliny. Kolejne 500 złotych.
– Adam! – krzyknęłam tak głośno, że dzieci pobiegły do swojego pokoju.
– Ty naprawdę nie rozumiesz?! My nie mamy na życie!
– To moja matka! – wrzasnął pierwszy raz od lat.
– A ja?! Ja się nie liczę?!
Wtedy pękło coś we mnie. Przestałam walczyć o nas. Zaczęłam walczyć o siebie.
Złożyłam wniosek o rozdzielność majątkową. Adam wyprowadził się do matki „na chwilę”. Minęły trzy miesiące – nie wrócił.
Dziś siedzę sama przy kuchennym stole i patrzę na stare zdjęcia z naszego ślubu. Myślę o tym, ile kosztuje zaufanie i czy można je odzyskać.
Czy naprawdę pieniądze są warte tego, by stracić rodzinę? Czy można jeszcze zaufać komuś, kto wybrał lojalność wobec rodzica ponad wspólne życie?
A może to ja powinnam była być bardziej wyrozumiała? Co wy byście zrobili na moim miejscu?