Na sześćdziesiątce życie zaczęło się od nowa. Zamiast prezentu – rozwód. Czy można jeszcze zaufać?
– To chyba żart, prawda? – zapytałam, patrząc na Andrzeja, który stał przede mną z poważną miną i trzymał w ręku białą kopertę. W tle słychać było śmiech wnuków bawiących się w salonie, a na stole czekał tort z napisem „60 lat – najlepsze przed Tobą”.
Andrzej nie odpowiedział. Po prostu położył kopertę na stole i wyszedł do przedpokoju. Przez chwilę miałam nadzieję, że zaraz wróci z bukietem kwiatów albo biletem do teatru, jak co roku. Ale nie wrócił. Zamiast tego usłyszałam trzask drzwi.
Ręce mi drżały, kiedy otwierałam kopertę. Najpierw zobaczyłam nagłówek: „Pozew o rozwód”. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Wszystko wokół mnie zawirowało – śmiech dzieci, zapach kawy, światło świec. Przez 38 lat byliśmy razem. Przeżyliśmy śmierć mojej mamy, narodziny naszych dzieci, kredyt na mieszkanie, bezsenne noce i wspólne wakacje nad Bałtykiem. Myślałam, że już nic nas nie zaskoczy.
Po kilku minutach do kuchni weszła moja córka, Kasia.
– Mamo, co się stało? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
Nie mogłam wydusić słowa. Podałam jej papiery. Kasia przeczytała kilka linijek i spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– On chyba zwariował! – krzyknęła. – W twoje urodziny?
Nie odpowiedziałam. Czułam się jakby ktoś wyrwał mi serce. Zawsze byłam tą silną – dla dzieci, dla Andrzeja, dla wszystkich. Ale teraz nie wiedziałam nawet, jak oddychać.
Wieczorem zadzwonił syn, Michał.
– Mamo, słyszałem… Tata naprawdę to zrobił?
– Tak – odpowiedziałam cicho.
– Ale dlaczego? Przecież wszystko było dobrze!
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Czy naprawdę wszystko było dobrze? Może za bardzo przyzwyczailiśmy się do siebie? Może przestaliśmy rozmawiać o tym, co ważne?
Następnego dnia Andrzej wrócił tylko po swoje rzeczy. Nie patrzył mi w oczy.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Muszę to zrobić dla siebie.
– Dla siebie? A ja? A nasza rodzina?
– Już od dawna czuję się obcy w tym domu…
Zostałam sama w czterech ścianach pełnych wspomnień. Każdy przedmiot przypominał mi o naszym życiu: filiżanki z pierwszego wspólnego wyjazdu do Zakopanego, zdjęcia dzieci na komodzie, jego ulubiony sweter rzucony na fotel.
Przez pierwsze tygodnie nie wychodziłam z domu. Dzwoniły koleżanki, sąsiadki przynosiły ciasto i pytały: „Jak się trzymasz?”. Nie wiedziałam, co odpowiadać. W środku czułam pustkę i wstyd. Bałam się wyjść do sklepu – wszyscy wiedzieli, wszyscy szeptali.
Najgorsze były wieczory. Siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Zastanawiałam się, czy Andrzej już kogoś ma. Czy to była inna kobieta? Czy może po prostu miał dość mnie?
Pewnego dnia zadzwoniła moja siostra, Basia.
– Musisz żyć dalej – powiedziała stanowczo. – Nie możesz pozwolić, żeby cię to zniszczyło.
– Ale jak? Po tylu latach…
– Zacznij od małych rzeczy. Wyjdź na spacer. Idź do kina. Zrób coś dla siebie.
Spróbowałam. Poszłam do fryzjera, kupiłam nową sukienkę. Zaczęłam chodzić na zajęcia jogi dla seniorów w domu kultury. Poznałam tam panią Zofię, która też przeżyła rozwód po pięćdziesiątce.
– Najgorsza jest samotność – powiedziała mi kiedyś po zajęciach. – Ale można się jej nauczyć. I nawet polubić.
Z czasem zaczęłam czuć się lepiej. Dzieci odwiedzały mnie częściej niż wcześniej. Michał przyprowadził wnuki na nocowanie i razem piekliśmy ciasto drożdżowe według starego przepisu mojej mamy.
Ale relacje z Kasią były trudniejsze.
– Mamo, dlaczego mu pozwoliłaś odejść? – pytała często ze łzami w oczach.
– To nie ja pozwoliłam… On po prostu odszedł.
– Ale mogłaś walczyć!
Nie miałam już siły walczyć o coś, co umarło dawno temu. Zrozumiałam to dopiero teraz – przez lata żyliśmy obok siebie, a nie ze sobą.
Pewnego dnia spotkałam Andrzeja przypadkiem na rynku. Stał przy kwiaciarni z bukietem róż w ręku.
– Dla kogo te kwiaty? – zapytałam z goryczą.
Spojrzał na mnie smutno.
– Dla siebie… żeby przypomnieć sobie, że życie jeszcze trwa.
Nie wiem, czy mu wierzyć. Nie wiem też, czy kiedykolwiek będę mogła mu wybaczyć.
Czasem myślę o tym wszystkim nocami: czy można zacząć od nowa po sześćdziesiątce? Czy jeszcze kiedyś będę szczęśliwa? A może to już wszystko?
Może ktoś z was zna odpowiedź… Jak odbudować siebie po takim ciosie? Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi?