Moja teściowa żąda połowy pieniędzy ze sprzedaży domu: walka o własną wolność i godność
– Nie rozumiesz, Aniu, to mi się po prostu należy! – głos teściowej, pani Krystyny, rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak trzasnęły drzwi jej mieszkania. Stałam na klatce schodowej, ściskając w dłoni kopertę z dokumentami od notariusza. W środku czułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce i zostawił pustkę.
Jeszcze rok temu myślałam, że rozwód z Piotrem będzie najtrudniejszym doświadczeniem mojego życia. Ale wtedy nie wiedziałam, jak bardzo potrafi zranić ktoś, kogo przez lata traktowałam jak drugą matkę. Pani Krystyna, zawsze uśmiechnięta, z domowym ciastem i dobrym słowem, nagle zamieniła się w kogoś obcego. Kogoś, kto patrzył na mnie z chłodem i wyliczał każdą złotówkę.
– Przecież to był dom mojego syna! – powtarzała na każdym spotkaniu. – Pomagałam wam, dawałam pieniądze na remont, a teraz chcesz wszystko dla siebie?
Prawda była taka, że dom kupiliśmy razem z Piotrem, na kredyt, który spłacaliśmy przez dziesięć lat. Teściowa rzeczywiście pożyczyła nam kiedyś kilka tysięcy na nową kuchnię, ale nigdy nie mówiła o żadnych zwrotach. Wszystko było „dla dzieci”.
Po rozwodzie Piotr wyjechał do Niemiec. Zostawił mi pełnomocnictwo do sprzedaży domu, bo sam nie chciał już wracać do Polski. Myślałam, że to będzie nowy początek – sprzedam dom, spłacę kredyt, kupię małe mieszkanie dla siebie i córki. Ale wtedy pojawiła się pani Krystyna z żądaniem: „Chcę połowę pieniędzy. Inaczej pójdę do sądu”.
Nie spałam po nocach. Przeglądałam dokumenty, szukałam porad w internecie, dzwoniłam do znajomych prawników. Wszyscy mówili to samo: „Nie ma podstaw prawnych, ale jeśli pójdzie do sądu, możesz się spodziewać wszystkiego. To Polska, tu rodzinne konflikty potrafią trwać latami”.
Najgorsze były rozmowy z córką, Zosią. Miała dwanaście lat i widziała więcej, niż chciałam. – Mamo, dlaczego babcia jest na ciebie zła? – pytała cicho wieczorem, kiedy tuliła się do mnie w łóżku. – Przecież zawsze mówiła, że jesteś jej ulubioną synową.
Nie umiałam odpowiedzieć. Czułam się winna, choć nie zrobiłam nic złego. W głowie miałam słowa teściowej: „Zabrałaś mi syna, teraz chcesz zabrać dom”.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja mama. – Aniu, nie możesz się poddać. To twój dom, twoje życie. Krystyna zawsze była zaborcza, ale nie pozwól jej decydować o twojej przyszłości.
Zebrałam się na odwagę i poszłam do pani Krystyny. Siedziała w kuchni, z filiżanką kawy i gazetą. – Chcę porozmawiać – zaczęłam. – Nie chcę wojny. Jeśli uważasz, że należy ci się zwrot za kuchnię, oddam ci te pieniądze. Ale nie mogę oddać ci połowy domu. To nie jest sprawiedliwe.
Spojrzała na mnie z pogardą. – Sprawiedliwość? Ty wiesz, co to znaczy? Przez ciebie Piotr wyjechał. Przez ciebie nie mam wnuczki na co dzień. Teraz chcesz mnie zostawić z niczym?
– To nieprawda – odpowiedziałam drżącym głosem. – Piotr sam podjął decyzję. Ja tylko próbuję żyć dalej.
Wyszłam stamtąd z poczuciem klęski. Wiedziałam, że nie przekonam jej żadnymi argumentami. Zaczęły się groźby: listy polecone, telefony od jej znajomych, plotki wśród sąsiadów. Czułam się osaczona.
W pracy nie mogłam się skupić. Szefowa zauważyła, że jestem rozkojarzona. – Aniu, jeśli potrzebujesz wolnego, powiedz. Wiem, że przechodzisz trudny czas.
Ale ja nie chciałam uciekać. Chciałam walczyć o swoje. Zaczęłam pisać dziennik, żeby nie zwariować. Zapisywałam każdą rozmowę, każde uczucie. Z czasem zaczęłam dostrzegać, jak bardzo przez lata podporządkowywałam się innym – Piotrowi, teściowej, nawet własnej córce.
Któregoś dnia Zosia wróciła ze szkoły zapłakana. – Babcia powiedziała koleżankom, że zabrałaś jej dom. Wszyscy się ze mnie śmieją.
Serce mi pękło. Usiadłam z nią na kanapie i powiedziałam: – Kochanie, czasem dorośli robią rzeczy, których dzieci nie rozumieją. Ale pamiętaj, że cię kocham i nigdy cię nie zostawię.
Zdecydowałam się na mediację. Spotkaliśmy się w obecności prawnika. Pani Krystyna była nieugięta. – Albo połowa pieniędzy, albo sąd.
Wtedy po raz pierwszy powiedziałam głośno to, co czułam od dawna: – Nie dam się zastraszyć. Jeśli chcesz wojny, będziemy walczyć w sądzie. Ale nie pozwolę ci zniszczyć mojego życia.
Po kilku tygodniach przyszło pismo od jej adwokata. Sprawa trafiła do sądu. Przez miesiące żyłam w napięciu, przygotowując dokumenty, szukając świadków, rozmawiając z prawnikiem. W końcu przyszło rozstrzygnięcie: sąd oddalił jej roszczenia. Miałam prawo do pieniędzy ze sprzedaży domu.
Płakałam ze szczęścia i ulgi. Ale radość była gorzka – wiedziałam, że straciłam rodzinę Piotra na zawsze. Zosia długo nie chciała jeździć do babci. Ja sama czułam pustkę po latach wspólnych świąt i niedzielnych obiadów.
Dziś mieszkamy z Zosią w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Jest skromnie, ale spokojnie. Czasem mijam panią Krystynę na ulicy – odwraca wzrok. Wiem, że nigdy mi nie wybaczy.
Często pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy rodzina naprawdę jest ważniejsza niż własna godność? A może czasem trzeba wybrać siebie, nawet jeśli oznacza to samotność?
Czy wy też musieliście kiedyś walczyć o swoje wbrew rodzinie? Jak poradziliście sobie z poczuciem winy i żalem?