Mój mąż wysłał mi fakturę za nasze wspólne życie – historia o miłości, pieniądzach i zdradzie
– To chyba jakiś żart, Marek? – zapytałam, patrząc na maila, który właśnie przyszedł na moją skrzynkę. W temacie: „Rozliczenie za wspólne życie”. W załączniku – faktura na łączną kwotę 87 430 złotych. Każda pozycja szczegółowo opisana: „czynsz – 36 miesięcy”, „zakupy spożywcze”, „wakacje w Kołobrzegu”, „prezent na urodziny teściowej”. Nawet „kawa na mieście – 14 razy”.
Serce waliło mi jak młot. Siedziałam przy kuchennym stole, a przez okno wpadało blade światło ulicznej latarni. Dzieci spały w swoich pokojach. W domu panowała cisza, która nagle stała się nieznośna.
Wstałam i poszłam do sypialni. Marek leżał na łóżku z telefonem w ręku. Nawet nie podniósł wzroku.
– Marek, co to ma znaczyć? – głos mi drżał.
– To, co widzisz. Skoro chcesz rozwodu, to rozliczmy się uczciwie – odpowiedział chłodno.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież jeszcze miesiąc temu śmialiśmy się razem na spacerze w parku. Jeszcze tydzień temu planowaliśmy wakacje z dziećmi nad jeziorem. Co się stało? Gdzie popełniłam błąd?
Marek od miesięcy był inny. Coraz częściej wracał późno z pracy, coraz mniej rozmawialiśmy. Znikały drobne gesty czułości, a w ich miejsce pojawiły się pretensje i milczenie. Ale nigdy nie sądziłam, że nasza miłość zamieni się w rachunek do zapłaty.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W pracy nie mogłam się skupić, w domu unikałam Marka. Dzieci pytały: „Mamo, czemu tata jest smutny?”. Nie umiałam odpowiedzieć.
Wieczorem zadzwoniła do mnie mama.
– Kasiu, słyszałam od sąsiadki, że coś u was nie tak…
– Mamo, nie teraz… – szepnęłam, czując łzy pod powiekami.
– Kochanie, pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjechać. Nie pozwól, żeby ktoś cię upokarzał.
Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie nasze początki. Poznaliśmy się na studiach w Warszawie. Marek był ambitny, ja pełna marzeń. Wspólne mieszkanie na Ochocie, pierwsze dziecko – Zosia, potem Staś. Kredyt na mieszkanie, wspólne wieczory przy winie. Myślałam, że jesteśmy drużyną.
A teraz? Siedziałam sama w kuchni i patrzyłam na wydrukowaną fakturę. Każda pozycja bolała jak cios.
Postanowiłam porozmawiać z Markiem jeszcze raz.
– Marek, naprawdę chcesz to wszystko policzyć? Nasze życie? Nasze dzieci?
Spojrzał na mnie z obojętnością.
– Ty zawsze myślałaś tylko o sobie. Ja płaciłem za wszystko. Teraz chcę odzyskać to, co moje.
– Ale przecież ja też pracowałam! Opiekowałam się dziećmi! Gotowałam, sprzątałam…
– To nie są pieniądze – przerwał mi.
Poczułam się jak powietrze. Jakby całe moje życie było nic niewarte.
Wtedy zadzwoniła do mnie Ania, moja przyjaciółka.
– Kasia, słyszałam… Przecież to absurd! On nie ma prawa cię tak traktować!
– Nie wiem już, co robić…
– Musisz walczyć o siebie! O dzieci! Nie pozwól mu cię złamać.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo się zmienił. Czy to przez pracę? Przez stres? A może przez kogoś innego?
Następnego dnia postanowiłam sprawdzić jego telefon. Znalazłam wiadomości do jakiejś „Moniki”. Słodkie słówka, serduszka… Poczułam zimny dreszcz na plecach.
Kiedy skonfrontowałam go z tym faktem, nie zaprzeczył.
– Tak, spotykam się z kimś innym. Ty już dawno przestałaś mnie rozumieć.
Zrobiło mi się niedobrze. Wszystko nagle stało się jasne. Faktura była tylko pretekstem do tego, żeby mnie zranić i odejść bez poczucia winy.
Przez kolejne dni walczyłam ze sobą. Chciałam krzyczeć, płakać, rzucać talerzami o ścianę. Ale dzieci patrzyły na mnie swoimi wielkimi oczami i wiedziałam, że muszę być silna.
Zaczęły się rozmowy z prawnikiem. Podział majątku, alimenty… Marek próbował udowodnić przed sądem, że wszystko było jego. Że ja tylko korzystałam z jego pieniędzy.
W sądzie powiedziałam:
– Proszę sądu, przez dziesięć lat byłam żoną i matką naszych dzieci. Pracowałam zawodowo i w domu. Czy naprawdę można to wycenić?
Sędzia spojrzała na mnie ze współczuciem.
Po rozprawie podeszła do mnie teściowa.
– Kasiu… Przepraszam za Marka. On zawsze był uparty… Ale wiem, że byłaś dobrą żoną i matką.
Łzy napłynęły mi do oczu.
Po rozwodzie musiałam zacząć wszystko od nowa. Wynajęłam małe mieszkanie na Bielanach. Dzieci były ze mną przez większość czasu. Zaczęłam pracować więcej – czasem po godzinach – żeby zapewnić im wszystko, czego potrzebują.
Czasem wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Zastanawiałam się: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam coś zrobić inaczej?
Dziś wiem jedno: nie można wycenić miłości ani poświęcenia. Żadne pieniądze nie oddadzą tego, co dajemy drugiemu człowiekowi z serca.
Czy naprawdę można rozliczyć wspólne życie jak rachunek w sklepie? A może to my sami powinniśmy nauczyć się stawiać granice wcześniej – zanim ktoś spróbuje nas zranić?