Miłość, która nie wystarczyła – historia Anny i Jacka
– Jacek, czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytałam cicho, patrząc na niego przez łzy, które już od dawna nie chciały przestać płynąć. Siedzieliśmy na zimnej podłodze naszego mieszkania w Krakowie, w pokoju dziecięcym, który od trzech lat pozostawał pusty. Dwie małe łóżeczka, które kupiliśmy zaraz po ślubie, stały nietknięte. Każdego ranka ścierałam z nich kurz, jakby to miało przywołać cud.
Wszystko zaczęło się tak pięknie. Byłam świeżo po studiach, kiedy Jacek poprosił mnie o rękę. To był majowy wieczór nad Wisłą, a ja czułam się jak bohaterka filmu. Rodzice byli zachwyceni – mama płakała ze szczęścia, tata uśmiechał się dumnie. Pomogli nam kupić mieszkanie na Ruczaju. Dwa pokoje – jeden dla nas, drugi dla dzieci. Od razu wiedzieliśmy, że chcemy dużą rodzinę. Malowaliśmy ściany na pastelowe kolory, wybieraliśmy pluszaki i firanki z motywem misiów. Wyobrażaliśmy sobie, jak nasze dzieci będą biegać po mieszkaniu, śmiać się i płakać.
Pierwsze miesiące były jak sen. Każdego dnia budziłam się obok Jacka i dziękowałam losowi za to szczęście. Pracowałam w bibliotece uniwersyteckiej, on w firmie informatycznej. Wieczorami gotowaliśmy razem kolacje i snuliśmy plany na przyszłość. Ale miesiące mijały, a ja nie zachodziłam w ciążę. Najpierw żartowaliśmy z tego – „Jeszcze mamy czas”, „Może to stres”. Ale po roku zaczęliśmy się martwić.
Pamiętam pierwszą wizytę u lekarza. Siedziałam w poczekalni z dłońmi zaciśniętymi na torebce, serce waliło mi jak oszalałe. Wyniki badań były niejednoznaczne. Lekarz mówił coś o hormonach, o konieczności dalszych testów. Jacek trzymał mnie za rękę i powtarzał: „Wszystko będzie dobrze”. Ale nie było.
Rodzice zaczęli dopytywać. Najpierw delikatnie – „A może już czas na wnuki?”, potem coraz bardziej natarczywie. Mama przynosiła mi zioła i opowiadała historie o kuzynkach, które zaszły w ciążę po wypiciu herbatki z pokrzywy. Teściowa była mniej subtelna – „Może powinnaś mniej pracować? Kobieta powinna myśleć o rodzinie”. Każda taka rozmowa bolała mnie coraz bardziej.
Zaczęliśmy się kłócić z Jackiem. On zamykał się w sobie, coraz częściej wychodził z kolegami na piwo. Ja płakałam nocami w łazience, żeby nie słyszał. Czułam się winna, jakby to wszystko było moją winą. Próbowałam wszystkiego – diety, akupunktury, modlitwy. Nic nie pomagało.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i usłyszałam rozmowę Jacka z jego matką przez telefon:
– Mamo, nie wiem już co robić… Anna jest coraz bardziej nerwowa… Tak, próbujemy wszystkiego… Nie wiem, czy dam radę tak dalej żyć.
Zamarłam w progu. Poczułam się zdradzona i upokorzona. Przez kolejne dni unikaliśmy się nawzajem. W końcu wybuchłam:
– Może powinieneś znaleźć sobie kogoś, kto da ci dziecko! – krzyknęłam przez łzy.
Jacek spojrzał na mnie z bólem:
– Przestań! To nie twoja wina… Ale ja też mam swoje granice.
Od tamtej pory coś się między nami zmieniło. Przestaliśmy rozmawiać o przyszłości. Każde z nas zamknęło się w swoim świecie bólu i rozczarowania. Rodzina przestała nas odwiedzać – chyba bali się naszego smutku.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie przyjaciółka ze studiów – Magda:
– Anka, musisz wyjść z domu! Spotkajmy się na kawie.
Zgodziłam się niechętnie. Siedziałyśmy w kawiarni przy Plantach, a ona opowiadała mi o swoim nowym chłopaku i planach na wakacje.
– Wiesz… – zaczęła ostrożnie – Może powinniście spróbować adopcji?
Poczułam gniew:
– To nie jest takie proste! Nie chcę cudzego dziecka!
Magda milczała przez chwilę:
– A może chcesz być po prostu szczęśliwa?
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, czego naprawdę chcę od życia. Czy moje szczęście naprawdę zależy tylko od dziecka? Czy Jacek i ja potrafimy być razem bez tego?
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Jackiem:
– Może powinniśmy spróbować terapii? Albo adopcji?
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem:
– Nie wiem już, Aniu… Może po prostu nie jesteśmy sobie pisani?
To był koniec naszej bajki. Kilka tygodni później Jacek wyprowadził się do kolegi. Mieszkanie stało się jeszcze bardziej puste niż wcześniej. Rodzice byli załamani – mama płakała przez telefon, tata próbował mnie pocieszać żartami.
Zostałam sama w pokoju dziecięcym pełnym pluszaków i pustych łóżeczek. Czasem siadam tam wieczorem i pytam siebie: czy naprawdę zrobiłam wszystko, żeby być szczęśliwa? Czy miłość zawsze musi kończyć się spełnieniem wszystkich marzeń?
Może czasem trzeba nauczyć się żyć z pustką i szukać szczęścia gdzie indziej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?