Między obowiązkiem a pragnieniem: Moja historia małżeństwa z rozsądku

– Darek, musisz być odpowiedzialny! – głos mojej matki odbijał się echem w mojej głowie, kiedy siedziałem na zimnych kafelkach w łazience, patrząc na własne odbicie w lustrze. Właśnie wróciłem z rozmowy z Anią. Była w ciąży. Nie planowaliśmy tego. Miałem 27 lat, pracowałem w magazynie w Olsztynie, wynajmowałem kawalerkę i marzyłem o czymś więcej niż codziennym odhaczaniu godzin na taśmie. Ale teraz wszystko się zmieniło.

– Darek, musimy to powiedzieć twoim rodzicom – Ania patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, jej dłonie drżały. – Oni muszą wiedzieć.

Wiedziałem, co to oznacza. W mojej rodzinie nie było miejsca na „pomyłki”. Ojciec zawsze powtarzał: „Jak coś zaczynasz, to kończysz. Nie zostawia się kobiety z dzieckiem.” Czułem się jak aktor w kiepskim przedstawieniu, którego scenariusz napisał ktoś inny.

Kiedy powiedzieliśmy rodzicom Ani, jej matka zaczęła płakać, a ojciec milczał przez całą rozmowę, tylko zaciskał pięści na kolanach. Moja mama od razu zaczęła planować ślub. – Nie ma co czekać, Darek. Tak trzeba – mówiła stanowczo.

Ślub był szybki, skromny, w urzędzie. Ania miała prostą sukienkę, ja pożyczony garnitur od kuzyna. Po wszystkim poszliśmy do jej mieszkania, gdzie czekał tort i kilku znajomych. Patrzyłem na nią i czułem… pustkę. Nie było tej iskry, o której zawsze marzyłem. Była tylko odpowiedzialność.

Pierwsze miesiące były pełne napięcia. Ania płakała nocami, mówiła, że boi się przyszłości. Ja wracałem późno z pracy, żeby nie musieć rozmawiać. Kiedy urodził się Michałek, przez chwilę poczułem coś na kształt szczęścia – jego maleńkie dłonie ściskające mój palec, zapach niemowlęcia… Ale potem wracała codzienność: pieluchy, zmęczenie, brak pieniędzy.

– Dlaczego nigdy nie rozmawiasz ze mną o tym, co czujesz? – zapytała pewnej nocy Ania, kiedy Michałek już spał.
– Bo nie wiem, co czuję – odpowiedziałem szczerze. – Nie wiem nawet, czy potrafię być dobrym mężem.

W pracy koledzy pytali: – I jak tam życie rodzinne? Uśmiechałem się sztucznie i mówiłem: – Wszystko w porządku. Ale w środku czułem się coraz bardziej samotny.

Z czasem zaczęliśmy się mijać jak obcy ludzie. Ania zajęta dzieckiem i domem, ja pracą i własnymi myślami. Kiedyś marzyłem o podróżach, chciałem studiować historię sztuki w Warszawie. Teraz nawet nie miałem czasu przeczytać gazety.

Pewnego dnia odwiedził mnie mój brat Paweł.
– Darek, ty już nie jesteś sobą – powiedział bez ogródek. – Pamiętasz nasze plany? Chciałeś otworzyć kawiarnię z galerią obrazów…
– To już nieaktualne – przerwałem mu ostro. – Teraz mam rodzinę.
– Ale czy ty jesteś szczęśliwy?
Nie odpowiedziałem. Bałem się tej odpowiedzi bardziej niż czegokolwiek innego.

Zaczęły się kłótnie o drobiazgi: kto wyniesie śmieci, kto kupi mleko dla Michałka. Każda rozmowa kończyła się ciszą lub łzami Ani.

Któregoś wieczoru usiadłem przy łóżku syna i patrzyłem na niego śpiącego. Próbowałem sobie wyobrazić inną wersję mojego życia – taką, w której miałbym wybór. Czy byłbym wtedy lepszym ojcem? Lepszym człowiekiem?

Ania coraz częściej zamykała się w sobie. Próbowałem ją przytulić, ale odsuwała się ode mnie.
– Nie chcę być tylko obowiązkiem – wyszeptała pewnej nocy.
– Ty też nim dla mnie jesteś – odpowiedziałem bezmyślnie i natychmiast tego pożałowałem.

Przez kilka dni prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. W pracy byłem rozkojarzony, szef zwrócił mi uwagę na błędy w dokumentach.

W końcu usiedliśmy razem przy kuchennym stole.
– Darek… My tak nie możemy żyć – powiedziała Ania cicho. – Może powinniśmy spróbować terapii? Albo… po prostu dać sobie spokój?
Patrzyłem na nią długo. Widziałem zmęczenie i smutek w jej oczach. Wiedziałem, że nie jestem jedynym więźniem tej sytuacji.

Zgodziłem się na terapię. Na pierwszym spotkaniu psycholog zapytał:
– Dlaczego tu jesteście?
Ania odpowiedziała pierwsza:
– Bo chcemy być szczęśliwi… ale nie wiemy jak.
Ja dodałem:
– Bo nie wiem już, czego chcę.

Terapia była trudna. Musieliśmy zmierzyć się z własnymi lękami i żalami. Czasem miałem ochotę rzucić wszystko i uciec gdzieś daleko. Ale Michałek potrzebował ojca. A może ja potrzebowałem jego?

Minęły dwa lata od ślubu. Nadal nie wiem, czy kocham Anię tak, jak powinienem. Ale nauczyliśmy się rozmawiać bez krzyku i milczenia. Czasem potrafimy się nawet uśmiechnąć do siebie szczerze.

Często zastanawiam się: czy można zbudować szczęście na gruzach niespełnionych marzeń? Czy obowiązek może stać się wyborem? A może to tylko złudzenie?

Może Wy mi powiecie: czy warto walczyć o coś, co nigdy nie było naszym marzeniem?