Między młotem a kowadłem: Jak walczyłam o miłość matki i własny spokój

— Nie dzwoń do niej. Jeśli jej zależy, sama się odezwie — powiedział Paweł, patrząc na mnie z troską, ale i lekkim zniecierpliwieniem. Siedziałam na kanapie, wpatrzona w ekran telefonu, na którym od trzech miesięcy nie pojawiło się żadne powiadomienie od mamy. Trzy miesiące ciszy. Trzy miesiące, odkąd wykrzyczała mi w twarz, że jestem niewdzięczna i że nie rozumiem, ile dla mnie poświęciła.

Wciąż słyszę jej głos, jakby stała tuż obok:

— Gdybyś chociaż raz pomyślała o mnie, a nie tylko o sobie! — krzyczała wtedy, a ja czułam, jak coś we mnie pęka. — Odkąd wyszłaś za Pawła, zapomniałaś, że masz matkę!

Nie zapomniałam. Po prostu próbowałam żyć własnym życiem. Ale dla niej to zawsze było za mało. Każda moja decyzja była oceniana, każde potknięcie wypominane. Nawet kiedy urodziłam Zosię, zamiast wsparcia słyszałam tylko: „Ja na twoim miejscu…”, „Za moich czasów…”.

Paweł próbował mnie pocieszać:

— Może ona po prostu nie umie inaczej? Może to jej sposób na okazywanie troski?

Ale ja już nie miałam siły tłumaczyć jej zachowań. W dzieciństwie byłam tą „grzeczną dziewczynką”, która zawsze musiała być najlepsza. Kiedy dostałam czwórkę z matematyki, mama przez tydzień się do mnie nie odzywała. Kiedy nie dostałam się na wymarzone studia, powiedziała tylko: „Wiedziałam, że tak będzie”.

Teraz, kiedy sama jestem matką, coraz częściej łapię się na tym, że boję się powtórzyć jej błędy. Zosia ma dopiero pięć lat, a ja już czasem słyszę w swoim głosie nutę zniecierpliwienia, której tak bardzo nienawidziłam u mamy.

Wczoraj Zosia zapytała:

— Mamusiu, dlaczego babcia do nas nie przychodzi?

Zatkało mnie. Jak wytłumaczyć dziecku, że dorosłym czasem trudniej się pogodzić niż dzieciom? Że miłość nie zawsze oznacza zrozumienie?

Wieczorem Paweł znów wrócił do tematu:

— Może pojedziemy do niej na niedzielny obiad? Zosia by się ucieszyła.

Poczułam narastającą złość.

— Ty nic nie rozumiesz! — wybuchłam. — To nie jest takie proste! Ona mnie rani całe życie! Mam udawać, że nic się nie stało?

Paweł westchnął tylko i wyszedł do kuchni. Zostałam sama ze swoimi myślami. Przewijały mi się przed oczami sceny z dzieciństwa: mama stojąca w drzwiach szkoły, czekająca na mnie z surową miną; mama płacząca po śmierci dziadka i mówiąca, że teraz już nikt jej nie kocha; mama przytulająca mnie tylko wtedy, gdy byłam chora.

Zawsze chciałam być dla niej ważna. Ale nigdy nie czułam się wystarczająco dobra.

Nocą długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy naprawdę jestem taka jak ona? Czy potrafię wybaczyć? Czy potrafię być lepszą matką dla Zosi?

Rano postanowiłam napisać do mamy SMS-a. „Mamo, może porozmawiamy?” — napisałam drżącymi palcami. Przez godzinę patrzyłam na ekran, ale odpowiedzi nie było.

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Ania, zapytała:

— Wszystko w porządku?

Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale łzy napłynęły mi do oczu.

— Pokłóciłam się z mamą — wyszeptałam.

Ania przytuliła mnie bez słowa. Dopiero wtedy poczułam, jak bardzo mi tego brakuje — zwykłego gestu czułości.

Po południu odebrałam Zosię z przedszkola. Po drodze kupiłyśmy lody i usiadłyśmy na ławce w parku.

— Mamusiu, a ty kochasz babcię? — zapytała nagle Zosia.

Zatkało mnie po raz drugi tego tygodnia.

— Tak, kocham ją. Ale czasem ludzie się kłócą. Nawet bardzo się kochając — odpowiedziałam cicho.

Wieczorem Paweł przyniósł mi herbatę i usiadł obok.

— Wiesz… Moja mama też nie była idealna. Ale kiedy jej zabrakło, żałowałem każdej niewypowiedzianej rozmowy.

Spojrzałam na niego i poczułam ukłucie winy. Może rzeczywiście powinnam spróbować jeszcze raz?

W nocy zadzwonił telefon. Mama. Przez chwilę zastanawiałam się, czy odebrać. W końcu nacisnęłam zieloną słuchawkę.

— Cześć — powiedziała cicho. — Przepraszam…

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Cisza między nami była gęsta jak mgła.

— Ja też przepraszam — wyszeptałam w końcu.

Rozmowa była krótka, pełna niedopowiedzeń i łez. Ale coś się zmieniło. Może pierwszy raz od lat obie poczułyśmy ulgę?

Następnego dnia pojechałyśmy z Zosią do mamy. Przywitała nas w drzwiach ze łzami w oczach. Przytuliła mnie mocno — pierwszy raz od dawna bez żadnych warunków.

Wiem, że przed nami jeszcze długa droga. Że nie wszystko da się naprawić jednym przeprosinami. Ale może najważniejsze to zrobić pierwszy krok?

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można wybaczyć wszystko? Czy miłość matki i córki jest silniejsza niż lata żalu i niezrozumienia? Co wy o tym myślicie?