Między młotem a kowadłem: Jak rodzina mojego męża oczekuje od nas zbyt wiele
– Znowu siedzicie w domu? – głos teściowej rozbrzmiał w słuchawce z tą charakterystyczną nutą rozczarowania, którą znałam aż za dobrze. – Taka piękna pogoda, a wy nie zabierzecie dzieci na spacer?
Zacisnęłam zęby. To nie były nasze dzieci. To były dzieci mojej szwagierki, Anety, która od lat uważała, że jej brat – mój mąż, Tomek – powinien być drugim ojcem dla jej synów. A ja? Ja miałam być tą dobrą ciocią, która zawsze znajdzie czas, pieniądze i energię, by spełniać ich zachcianki.
Odkąd wyszłam za Tomka, czułam się jak intruz w tej rodzinie. Teściowa, pani Halina, od początku dawała mi do zrozumienia, że jej dzieci – nawet dorosłe – są najważniejsze na świecie. A wnuki? Wnuki to już w ogóle świętość. I choć sama nie mogłam mieć dzieci, nikt nie pytał mnie o zdanie. Oczekiwano ode mnie, że będę się poświęcać dla cudzych pociech.
– Mamo, Marta jest zmęczona po pracy – próbował tłumaczyć Tomek, ale jego głos był słaby, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.
– Zmęczona? – prychnęła teściowa. – A Aneta? Ona pracuje i jeszcze sama wszystko ogarnia! Ty też powinieneś pomagać siostrze. Rodzina to rodzina.
Odstawiłam kubek z herbatą i spojrzałam na Tomka. Siedział przy stole, nerwowo bawiąc się obrączką. Wiedziałam, że jest rozdarty. Kochał mnie, ale nie potrafił postawić się matce ani siostrze. A ja coraz częściej czułam się jak służąca we własnym domu.
W sobotę rano zadzwoniła Aneta.
– Cześć, Martuś! – jej głos był przesłodzony jak zawsze przed prośbą. – Słyszałam, że w kinie grają ten nowy film animowany… Chłopcy tak bardzo chcieliby go zobaczyć…
Zawiesiła głos. Wiedziałam już, co to znaczy.
– Fajnie byłoby zobaczyć ten nowy film z dziećmi – dodała niby od niechcenia.
– Aneta… – zaczęłam ostrożnie. – My mieliśmy dziś plany…
– Ale przecież możecie zabrać chłopców ze sobą! Oni tak was lubią! Tomek to ich ulubiony wujek!
Wiedziałam, że jeśli odmówię, będę tą złą. Jeśli się zgodzę – znów poświęcę swój czas dla cudzych dzieci. Spojrzałam na Tomka. Wzruszył ramionami.
– Może rzeczywiście zabierzemy ich do kina? – zaproponował cicho.
Poczułam narastającą frustrację. Czy naprawdę nikt nie widzi, że mam prawo do własnego życia?
W kinie chłopcy byli rozbrykani. Rozsypywali popcorn na siedzeniach, śmiali się głośno i co chwilę pytali o coś Tomka. Po seansie Aneta zadzwoniła:
– I jak było? Chłopcy szczęśliwi?
– Tak… – odpowiedziałam wymijająco.
– Super! To może jutro pójdziecie z nimi na plac zabaw? Ja muszę zrobić zakupy…
Nie wytrzymałam.
– Aneta, my też mamy swoje sprawy! Nie możemy ciągle zajmować się twoimi dziećmi!
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Myślałam, że jesteśmy rodziną… – powiedziała cicho.
Wieczorem zadzwoniła teściowa.
– Co ty sobie wyobrażasz? Aneta jest sama! Ty masz wszystko: dom, męża… A ona? Powinnaś jej pomagać!
Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę bycie żoną Tomka oznaczało rezygnację z siebie?
Tomek próbował mnie pocieszyć.
– Wiesz, mama zawsze była taka… Ale przecież możemy powiedzieć „nie”.
– Możemy? – spojrzałam na niego z goryczą. – Bo ja mam wrażenie, że tylko ja próbuję…
Czułam się coraz bardziej samotna. Każda próba postawienia granic kończyła się awanturą lub obrażaniem się rodziny Tomka. Nawet wspólne święta stały się koszmarem: zawsze musieliśmy kupować najdroższe prezenty dla bratanków, organizować zabawy i udawać szczęśliwą rodzinę.
Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam Tomka siedzącego przy stole z głową w dłoniach.
– Co się stało? – zapytałam zaniepokojona.
– Mama była dziś u mnie w pracy… Powiedziała szefowi, że powinienem brać więcej wolnego na „sprawy rodzinne”…
Zamarłam. To już była przesada.
– Tomek, musimy coś z tym zrobić. Inaczej zwariuję!
Zadzwoniłam do Anety i poprosiłam o spotkanie. Spotkałyśmy się w kawiarni. Była spięta i wyraźnie zdenerwowana.
– Aneta, rozumiem, że jest ci ciężko sama wychowywać chłopców. Ale my też mamy swoje życie. Nie możemy ciągle być na każde twoje skinienie.
Patrzyła na mnie długo w milczeniu.
– Myślisz, że mi łatwo prosić o pomoc? Mama ciągle powtarza mi, że Tomek powinien być bardziej zaangażowany…
Westchnęłam.
– Ale to nie znaczy, że mamy rezygnować ze swoich potrzeb. Chcemy pomagać, ale nie możemy być waszymi opiekunkami na pełen etat.
Wróciłam do domu wykończona psychicznie. Tomek przytulił mnie mocno.
– Jestem z tobą – powiedział cicho.
Od tamtej pory zaczęliśmy stawiać granice. Nie było łatwo. Teściowa obraziła się na kilka tygodni. Aneta przestała dzwonić z „mglistymi sugestiami” i zaczęła mówić wprost – czasem prosiła o pomoc, czasem po prostu dziękowała za odmowę.
Ale ja wciąż czuję ciężar winy. Czy jestem egoistką? Czy naprawdę rodzina powinna oznaczać poświęcenie siebie dla innych? A może każdy ma prawo do własnego szczęścia i odpoczynku?
Czasem patrzę na Tomka i zastanawiam się: czy uda nam się kiedyś znaleźć równowagę między pomocą innym a dbaniem o siebie? Czy rodzina to naprawdę tylko obowiązek i wyrzeczenia? Może warto czasem pomyśleć o sobie…