Między młotem a kowadłem: Historia o teściowej, która chciała mnie zniszczyć
— Joanna, czy ty naprawdę musisz tak gotować? — głos pani Krystyny, mojej teściowej, przeszył ciszę w kuchni jak nóż. Stałam przy kuchence, mieszając zupę, a jej spojrzenie paliło mnie w plecy. — Piotr zawsze lubił rosół z makaronem, nie z ryżem. — dodała z wyraźnym wyrzutem.
Zacisnęłam dłonie na łyżce. To był trzeci tydzień po naszym ślubie i trzeci raz, kiedy czułam się jak intruz we własnym domu. Piotr siedział w salonie, udając, że nie słyszy. Wzięłam głęboki oddech.
— Pani Krystyno, Piotr mówił, że lubi też ryż… — zaczęłam niepewnie.
— Może mówił, żeby cię nie urazić — przerwała mi ostro. — Ale ja wiem lepiej, co mój syn lubi.
Wtedy Piotr wszedł do kuchni. — Mamo, daj już spokój — rzucił bez przekonania. Spojrzał na mnie przepraszająco, ale nie stanął po mojej stronie. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
To był dopiero początek. Każdy dzień przynosił nowe upokorzenia. Pani Krystyna krytykowała wszystko: jak sprzątam, jak się ubieram, nawet to, jak rozmawiam przez telefon z własną matką. Czułam się coraz bardziej osaczona.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę za drzwiami sypialni.
— Piotrze, ona cię wykorzystuje. Widzisz, jak się zachowuje? — szeptała teściowa.
— Mamo, przestań… — Piotr brzmiał zmęczony.
— Zobaczysz, jeszcze cię zostawi. Takie dziewczyny tylko patrzą na pieniądze!
Zamarłam. Czy naprawdę tak o mnie myśli? Czy Piotr jej wierzy?
Następnego dnia próbowałam z nim porozmawiać.
— Piotrze, czy ty naprawdę uważasz, że jestem z tobą dla pieniędzy? — zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie niepewnie. — Nie wiem już, co mam myśleć… Mama mówi, że… — urwał.
— A ty? Co ty myślisz? — przerwałam mu ze łzami w oczach.
Nie odpowiedział. Odwrócił wzrok i wyszedł z pokoju.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to wszystko ma sens. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią lub milczeniem. Pani Krystyna była mistrzynią manipulacji. Potrafiła przy Piotrze być miła i troskliwa, a kiedy zostawałyśmy same — zamieniała się w kogoś zupełnie innego.
Pewnego dnia znalazłam na stole list od niej. „Joanno, nie jesteś tu mile widziana. Zastanów się, czy naprawdę chcesz niszczyć naszą rodzinę.” Ręce mi się trzęsły. Pokazałam list Piotrowi.
— Mama by czegoś takiego nie napisała — powiedział tylko i odłożył kartkę na bok.
Czułam się coraz bardziej samotna. Moja własna rodzina mieszkała daleko, a przyjaciółki powoli się ode mnie odsuwały — nie chciały słuchać moich narzekań. Zaczęłam mieć problemy ze snem. Każda noc była walką z myślami: czy to ja jestem problemem? Może rzeczywiście nie pasuję do tej rodziny?
Wkrótce pojawiły się plotki wśród sąsiadów. Ktoś powiedział mi w sklepie: — Słyszałam, że rozbijasz rodzinę Piotra… To prawda?
Było mi wstyd wyjść z domu. Pani Krystyna rozpowiadała o mnie niestworzone historie: że nie sprzątam, że wydaję wszystkie pieniądze Piotra, że nie szanuję tradycji. Czułam się jak w pułapce bez wyjścia.
Najgorsze przyszło w święta Bożego Narodzenia. Przy stole pani Krystyna zaczęła publicznie wytykać mi błędy:
— Joanna nawet barszczu nie potrafi ugotować! — zaśmiała się głośno.
Wszyscy milczeli. Piotr patrzył w talerz. Wybiegłam do łazienki i rozpłakałam się jak dziecko.
Po świętach podjęłam decyzję: muszę coś zmienić. Zaczęłam szukać pracy w innym mieście. Chciałam odzyskać niezależność i poczucie własnej wartości.
Kiedy powiedziałam o tym Piotrowi, był w szoku.
— Chcesz mnie zostawić? Przez moją mamę?
— Nie przez twoją mamę, tylko przez to, że nigdy nie stanąłeś po mojej stronie — odpowiedziałam drżącym głosem.
Przez chwilę milczał, potem wyszedł bez słowa.
Wyprowadziłam się tydzień później. Pani Krystyna patrzyła na mnie z satysfakcją.
— Wiedziałam, że długo tu nie wytrzymasz — rzuciła na pożegnanie.
Znalazłam pracę w Warszawie i wynajęłam małe mieszkanie. Było mi ciężko, ale poczułam ulgę. Po kilku miesiącach Piotr zadzwonił.
— Tęsknię za tobą… Mama jest nie do zniesienia… Może spróbujemy jeszcze raz?
Nie odpowiedziałam od razu. Wiedziałam już, że jeśli mam wrócić do tego związku, muszę być pewna siebie i swoich granic.
Dziś patrzę na tamte wydarzenia z dystansem i pytam siebie: dlaczego tak długo pozwalałam innym decydować o moim szczęściu? Czy naprawdę warto poświęcać siebie dla kogoś, kto nie potrafi nas obronić?