Między marzeniami a rzeczywistością: Historia Marii Kowalskiej
— Znowu nie zapłaciłaś rachunku za prąd, mamo? — głos mojej córki, Anny, przeszył ciszę jak nóż. Siedziałam w bujanym fotelu, dłonie drżały mi lekko na drutach. Obok, na wysłużonej kanapie, spał mój wnuczek Michałek. Patrzyłam na niego z czułością i cichym zadowoleniem. „Rośnie zdrowy, a to dzięki moim staraniom” — pomyślałam z dumą.
Ale Anna nie dawała mi spokoju. — Mamo, ile razy mam ci powtarzać? Nie możesz wszystkiego odkładać na później! — Jej głos był pełen zniecierpliwienia, a ja poczułam znajome ukłucie w sercu. Przecież zawsze byłam oszczędna. W młodości, gdy razem z mężem zaczynaliśmy od zera w małym mieszkaniu na Pradze, każdy grosz się liczył. To ja nauczyłam rodzinę szacunku do pieniędzy. To ja potrafiłam wyczarować obiad z niczego i sprawić, że dzieci miały ciepłe ubrania nawet w najtrudniejszych czasach.
Teraz jednak wszystko się zmieniło. Mąż odszedł pięć lat temu, zostawiając mnie z pustką i poczuciem winy. Może gdybym była mniej wymagająca? Może gdybym częściej mówiła mu, że go kocham? Anna twierdziła, że jestem zbyt surowa. — Mamo, ty nigdy nie umiałaś okazywać uczuć — powiedziała mi kiedyś podczas kłótni. — Wszystko musiało być po twojemu.
Może miała rację. Ale czy to źle chcieć dla rodziny jak najlepiej? Czy źle jest marzyć o lepszym życiu dla dzieci i wnuków?
Ostatnio coraz częściej wracam myślami do dawnych lat. Do czasów, gdy miałam własne marzenia. Chciałam zostać nauczycielką muzyki. Grałam na pianinie, śpiewałam w chórze kościelnym. Ale potem pojawiły się dzieci, kredyty, obowiązki. Marzenia musiały poczekać.
— Mamo, słyszysz mnie w ogóle? — Anna podniosła głos.
— Słyszę, słyszę — odpowiedziałam cicho. — Po prostu… czasem trudno mi się połapać w tych wszystkich rachunkach.
Anna westchnęła ciężko i usiadła naprzeciwko mnie. — Wiesz, że możesz na mnie liczyć. Ale musisz mi mówić o swoich problemach. Nie możesz wszystkiego dusić w sobie.
Spojrzałam na nią uważnie. Miała zmęczone oczy i zmarszczki wokół ust — te same, które widziałam u siebie w lustrze. Czy ona też czuje się czasem tak samotna jak ja?
Wieczorem, gdy Anna poszła do domu, a Michałek spał już głęboko, usiadłam przy starym pianinie w salonie. Przejechałam palcami po klawiszach — były zimne i zakurzone. Zagrałam kilka taktów ulubionej melodii z młodości. Łzy napłynęły mi do oczu.
— Dlaczego przestałam grać? — szepnęłam do siebie.
Następnego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie. Wyciągnęłam z szafy stare nuty i zaczęłam ćwiczyć codziennie po trochu. Michałek przychodził i słuchał z zachwytem.
— Babciu, nauczysz mnie grać? — zapytał pewnego popołudnia.
Poczułam przypływ radości. — Oczywiście, kochanie! — odpowiedziałam z entuzjazmem.
Zaczęliśmy wspólne lekcje. Michałek był pojętny i szybko łapał podstawy. Anna patrzyła na nas z niedowierzaniem.
— Nie wiedziałam, że jeszcze potrafisz grać — powiedziała pewnego dnia.
— Ja też o tym zapomniałam — odpowiedziałam szczerze.
Z czasem coraz więcej czasu spędzałam przy pianinie. Zgłosiłam się nawet do lokalnego domu kultury, żeby poprowadzić zajęcia dla dzieci. Bałam się jak nigdy wcześniej — co powiedzą inni? Czy nie jestem za stara?
Pierwsze zajęcia były trudne. Dzieci były nieśmiałe, a ja czułam się niepewnie. Ale kiedy zaczęliśmy śpiewać razem „Sto lat”, poczułam dawną radość i energię.
W domu Anna zaczęła narzekać:
— Mamo, nie możesz zostawiać Michałka samego tak często! On cię potrzebuje!
— A ja? Czy ja nie mam prawa do własnych marzeń? — wybuchłam niespodziewanie.
Anna spojrzała na mnie zaskoczona.
— Całe życie poświęciłam rodzinie! Teraz chcę zrobić coś dla siebie! — głos mi drżał ze wzruszenia i gniewu.
Przez chwilę milczałyśmy obie. Potem Anna podeszła i przytuliła mnie mocno.
— Przepraszam, mamo… Po prostu boję się cię stracić.
Poczułam łzy na policzku córki i własne serce bijące mocniej niż zwykle.
Od tamtej pory wszystko zaczęło się zmieniać. Anna pomagała mi z rachunkami, a ja znalazłam równowagę między opieką nad wnuczkiem a realizacją własnych pasji. Michałek wystąpił ze mną na szkolnym koncercie — grał prostą melodię jedną ręką, a ja akompaniowałam mu z dumą.
Czasem wieczorami siadam w bujanym fotelu i myślę o tym wszystkim, co przeszłam. O marzeniach odkładanych na później i o tym jednym razie, kiedy odważyłam się zawalczyć o siebie.
Czy naprawdę trzeba czekać całe życie, żeby zacząć żyć po swojemu? Czy można pogodzić miłość do rodziny z własnymi pragnieniami? Może nigdy nie jest za późno na realizację marzeń…