Między dwoma matkami: Serce rozdarte między obowiązkiem a miłością

„Dlaczego znowu zostawiłaś Zosię u mojej mamy? Przecież mówiłem ci, że dziś przyjdzie moja matka!” – głos Michała przeszył powietrze w kuchni jak zimny prąd. Stałam przy zlewie, dłonie zanurzone w gorącej wodzie, a łzy paliły mnie pod powiekami. „Przepraszam, Michał, mama powiedziała, że pomoże mi z zakupami i…” Nie dokończyłam. Michał tylko machnął ręką i wyszedł do sypialni. Drzwi trzasnęły tak mocno, że aż zadrżała szklanka na stole.

W tamtej chwili poczułam się jak intruz we własnym mieszkaniu. Nasze dwupokojowe M na warszawskim Ursynowie miało być domem, a stało się polem bitwy między dwiema kobietami – moją mamą, Grażyną, i matką Michała, Haliną. Każda miała swoją wizję wychowania Zosi. Każda chciała być tą najważniejszą babcią. A ja? Byłam tylko pośredniczką, która próbowała utrzymać kruchy pokój.

„Powinnaś częściej karmić piersią,” powtarzała mama Grażyna za każdym razem, gdy wpadała z wizytą. „Ja cię karmiłam do dwóch lat i zobacz, jaka jesteś zdrowa.”

Halina natomiast twierdziła: „Nie dawaj jej ciągle piersi, bo potem nie będzie spała całą noc. Powinnaś już zacząć podawać kaszkę.”

Obie siedziały w naszym salonie, każda na innym końcu kanapy, i przerzucały się argumentami ponad moją głową. Ja siedziałam pomiędzy nimi z Zosią na rękach i czułam, jak się duszę. Michał zwykle milczał albo wychodził do pracy wcześniej, zanim któraś z nich zdążyła przyjść.

Pewnego wieczoru siedziałam przy łóżeczku Zosi i patrzyłam na jej spokojną twarz. W głowie huczały mi głosy obu matek i Michała. Nagle dotarło do mnie, że już nie wiem, czego sama chcę. Wszystko kręciło się wokół nich – ich oczekiwań, rad, niezadowolenia.

Zaczęłam być zmęczona. Nie fizycznie – to już dawno przekroczyłam – ale w środku. Przestałam dzwonić do przyjaciółek, przestałam wychodzić na spacery dla przyjemności. Każdy dzień wyglądał tak samo: rano kłótnia z Michałem o pieniądze (jego praca w urzędzie ledwo wystarczała na rachunki), potem wizyta jednej z matek, po południu drugiej. Wieczorem cisza lub kolejna awantura.

Pewnego dnia usłyszałam Michała rozmawiającego przez telefon z kolegą Pawłem: „Ja już nie daję rady w domu. Ciągle jest jej matka albo moja matka. A ona? Albo płacze, albo milczy.”

Przeszył mnie dreszcz. Naprawdę stałam się cieniem kobiety, którą Michał kiedyś pokochał?

Któregoś dnia mama Grażyna przyszła niezapowiedziana. Wpadła do mieszkania z siatką pełną jedzenia i zaczęła sprzątać kuchnię. „Popatrz na ten bałagan! Jak ty tu możesz wytrzymać?” rzuciła z westchnieniem.

„Mamo, proszę cię…” zaczęłam, ale przerwała mi: „Musisz się bardziej starać! Michał jest zmęczony po pracy, a ty nawet nie ugotujesz mu porządnej kolacji?”

Wtedy pękłam i rozpłakałam się przy niej jak dziecko. „Mamo, ja już nie mogę! Staram się ze wszystkich sił! Ale mam wrażenie, że nigdy nie jestem wystarczająco dobra – ani dla ciebie, ani dla Haliny, ani dla Michała!”

Mama zamarła i po raz pierwszy od dawna nie wiedziała, co powiedzieć.

Wieczorem przyszła Halina. Przyniosła domową szarlotkę i od razu zaczęła: „Zosia ma zimne rączki! Nie umiesz jej dobrze ubrać? I dlaczego tu taki bałagan?”

Nie wytrzymałam: „Halino, proszę panią! Ja już nie daję rady! Każdego dnia ktoś mi mówi, co robię źle! Już nie wiem, co jest dobrze!”

Halina obraziła się i wyszła bez słowa.

Michał wrócił późno i znalazł mnie siedzącą na podłodze w kuchni z głową w dłoniach.

„Co się stało?” zapytał cicho.

„Już nie mogę,” wyszeptałam. „Potrzebuję pomocy.”

Po raz pierwszy od dawna usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.

„Przepraszam,” powiedział cicho. „Ja też nie wiem, jak dalej.”

Zaczęliśmy rozmawiać – pierwszy raz naprawdę rozmawiać o tym, co nas boli. O pieniądzach, o matkach, o presji bycia idealnymi rodzicami. Ustaliliśmy zasady – wizyty tylko dwa razy w tygodniu i będziemy trzymać się własnych decyzji dotyczących Zosi.

Było ciężko. Mama i Halina były obrażone, przez jakiś czas nie odzywały się do nas. Ale powoli zaczęliśmy oddychać pełną piersią. Zosia śmiała się częściej, a ja czułam, że wracam do siebie.

Czasem wieczorem siedzę przy jej łóżeczku i myślę: Dlaczego tak trudno odnaleźć własny głos? Dlaczego czujemy przymus bycia idealnymi dla wszystkich wokół – nawet jeśli przez to gubimy siebie?

A wy? Jak radziliście sobie z presją rodziny po narodzinach dziecka? Czy potrafiliście postawić granice?