Między czterema ścianami: Dziennik Alicji

„Co chcę, to robię. To moje miejsce. Nie podoba się – wychodź!” – krzyknął Krzysztof, a jego głos odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Bródnie. Stałam w kuchni, z rękami drżącymi nad zlewem pełnym brudnych naczyń. Przez chwilę miałam wrażenie, że to nie mój syn, tylko zupełnie obcy człowiek. Spojrzał na mnie spode łba, a w jego oczach zobaczyłam gniew i coś jeszcze – pogardę? Strach? Sama już nie wiem.

„Rób, co chcesz! To też moje mieszkanie. Jak ci się nie podoba, to wynoś się!” – powtórzył, tym razem ciszej, ale z jeszcze większym jadem. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać przy nim. Wyszłam z klatki schodowej, nie oglądając się za siebie. Czerwiec był wyjątkowo chłodny tego roku, a ja ciasno otuliłam się płaszczem, choć przecież powinnam czuć ciepło. Dotarłam do ławki na osiedlowym placu zabaw i ciężko na nią opadłam. Dzieci biegały wokół, śmiejąc się i krzycząc, a ja czułam się jak duch – niewidzialna i niepotrzebna.

Zawsze myślałam, że dom to miejsce bezpieczeństwa. Że matka i syn mogą się pokłócić, ale potem przyjdzie zgoda. Ale od kiedy Krzysztof skończył dwadzieścia lat i rzucił studia, wszystko się zmieniło. Przestał ze mną rozmawiać, zamykał się w swoim pokoju na całe dnie, a kiedy już wychodził – to tylko po to, żeby mnie zranić słowem. Czasem mam wrażenie, że nienawidzi mnie za to, że żyję.

Pamiętam dzień, kiedy wrócił do domu po raz pierwszy po niezdanym egzaminie. Był blady i roztrzęsiony. Chciałam go przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale on tylko odsunął mnie brutalnie i zamknął drzwi przed nosem. Od tamtej pory między nami rosła ściana milczenia i żalu.

Moja siostra Marta mówi mi czasem: „Alicja, musisz być twardsza! Nie pozwól mu sobą pomiatać!”. Ale jak mam być twardsza wobec własnego dziecka? Przecież to ja go wychowałam, ja byłam przy nim, kiedy miał gorączkę i kiedy pierwszy raz złamał serce przez dziewczynę z liceum. Gdzie popełniłam błąd?

Siedząc na tej ławce, przypomniałam sobie nasze wspólne chwile sprzed lat. Jak razem piekliśmy ciasto na święta. Jak uczyłam go jeździć na rowerze po osiedlowych alejkach. Jak śmiał się wtedy do mnie – tak szczerze i beztrosko. Teraz jego śmiech brzmi inaczej – jeśli w ogóle się pojawia.

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Krzysztof siedział przed komputerem, słuchawki na uszach. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Przeszłam obok niego cicho jak cień i zamknęłam się w swoim pokoju. Zaczęłam pisać ten dziennik – może to jedyny sposób, żeby nie zwariować.

Następnego dnia rano usłyszałam trzask drzwi. Krzysztof wyszedł bez słowa. Z kuchni dobiegał zapach przypalonej kawy – zostawił czajnik na gazie. Sprzątnęłam po nim jak zawsze i usiadłam przy stole z głową w dłoniach.

Wieczorem próbowałam z nim porozmawiać:
– Krzysiu… możemy chwilę pogadać?
– O czym? – rzucił bez entuzjazmu.
– Martwię się o ciebie…
– Nie musisz! Mam już dwadzieścia dwa lata! Przestań się wtrącać!
– Ale…
– Daj mi spokój! – krzyknął i trzasnął drzwiami swojego pokoju.

Czułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęłam unikać wspólnych posiłków, przestawiłam swój rytm dnia tak, by jak najmniej go widywać. Czasem myślałam o tym, żeby naprawdę wyjść – wynająć pokój gdzieś daleko stąd i zacząć od nowa. Ale czy matka może zostawić swoje dziecko?

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Zastałam Krzysztofa siedzącego na kanapie z butelką piwa w ręku. W telewizji leciały jakieś wiadomości o kolejnych protestach w mieście.
– Krzysiu… wszystko w porządku?
Spojrzał na mnie z niechęcią:
– Po co pytasz? I tak cię to nie obchodzi.
– Obchodzi mnie! Jesteś moim synem!
– To przestań mnie kontrolować! Mam dosyć twojego gadania!

Wtedy nie wytrzymałam:
– To jest też moje mieszkanie! Jeśli ci się nie podoba, możesz się wyprowadzić!

Zamilkł na chwilę. W jego oczach pojawiło się coś na kształt zdziwienia – może nawet strachu? Ale zaraz znów przybrał swoją maskę obojętności.
– Jasne… już lecę – mruknął i wyszedł z pokoju.

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie: czy naprawdę jestem taka zła? Czy powinnam była być bardziej stanowcza? A może to wszystko przez niego? Przez jego nieudane życie?

Kilka dni później zadzwoniła do mnie Marta:
– Alicja, musisz coś zrobić! On cię niszczy!
– Wiem… ale nie potrafię go zostawić.
– Może powinnaś pójść do psychologa? Albo porozmawiać z kimś z rodziny?
– Może…

Ale przecież nikt nie zrozumie tej pustki, która we mnie rośnie każdego dnia.

Dziś znów siedzę na tej samej ławce co wtedy. Obserwuję matki bawiące się ze swoimi dziećmi i zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy można jeszcze naprawić coś między mną a Krzysztofem? Czy dom może być miejscem szczęścia dla dwojga ludzi, którzy coraz bardziej oddalają się od siebie?

Może powinnam odejść… a może powinnam walczyć dalej? Czy ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak znaleźć siłę, by zacząć od nowa?