Między ciszą a śpiewem: Historia niespełnionych marzeń

— Babciu, a czemu ty nigdy nie śpiewasz? — zapytała mnie Zosia, moja sześcioletnia wnuczka, kiedy układałam ją do snu. Jej pytanie uderzyło mnie jak grom z jasnego nieba. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przecież kiedyś śpiew był całym moim światem.

Odkąd pamiętam, śpiew był moją pierwszą miłością. Dzieciństwo upłynęło mi w małym, szarym bloku na przedmieściach Warszawy, gdzie każdy dzień wyglądał podobnie. Ojciec wracał zmęczony z pracy na kolei, matka krzątała się po kuchni, a ja uciekałam w świat wyobraźni. Kiedy stawałam na krześle przed lustrem w przedpokoju, trzymając w dłoni szczotkę do włosów zamiast mikrofonu, świat nagle nabierał kolorów. W tamtych chwilach nie było dla mnie rzeczy niemożliwych — publiczność wiwatowała, światła reflektorów oślepiały mnie, a ja śpiewałam najgłośniej jak potrafiłam.

— Znowu wrzeszczysz? — wołała matka z kuchni. — Sąsiedzi się skarżą! — Ale ja nie słyszałam jej wyrzutów. W mojej głowie już byłam na scenie w Opolu albo w telewizji, jak Anna Jantar czy Maryla Rodowicz.

W szkole podstawowej pani od muzyki, pani Kowalska, szybko zauważyła mój talent. — Marto, masz piękny głos. Powinnaś spróbować w konkursie piosenki! — powiedziała pewnego dnia. Pamiętam ten dreszcz ekscytacji i dumy. Przez kilka tygodni ćwiczyłam piosenkę „Tyle słońca w całym mieście”.

W dniu konkursu tata przyszedł po mnie do szkoły wcześniej. — Po co ci to? — mruknął pod nosem. — Lepiej się ucz matematyki, a nie głupotami zajmujesz.

Ale ja wystąpiłam. I wygrałam. To był mój pierwszy sukces i pierwsza iskra nadziei, że może kiedyś spełnię swoje marzenia.

Lata mijały. W liceum śpiewałam w szkolnym chórze i zespole rockowym założonym przez kolegów z klasy. Zaczęłam pisać własne teksty i marzyć o studiach muzycznych. Jednak wtedy pojawił się on — Tomek. Przystojny, starszy ode mnie o dwa lata chłopak z sąsiedztwa. Zakochałam się po uszy. Tomek miał swoje plany: chciał zostać inżynierem i wyjechać do pracy za granicę.

— Marta, śpiewanie to nie zawód — powtarzał mi często. — Trzeba mieć coś pewnego w życiu.

Kiedy zaszłam w ciążę na ostatnim roku liceum, wszystko się zmieniło. Rodzice byli wściekli, Tomek przestraszony. Ślub odbył się szybko i bez fanfar. Zamiast egzaminów na Akademię Muzyczną czekały mnie pieluchy i nocne karmienia.

Przez pierwsze lata małżeństwa próbowałam jeszcze śpiewać — czasem dla siebie, czasem dla córki Kasi. Ale Tomek nie lubił tego. — Przestań już z tymi piosenkami! Sąsiedzi słyszą! — mówił zirytowany.

Z czasem przestałam śpiewać nawet pod prysznicem. Moje marzenia schowałam głęboko do szuflady razem z zeszytem pełnym tekstów piosenek.

Kasia dorastała, a ja coraz bardziej czułam się niewidzialna. Dom, praca w sklepie spożywczym, rachunki do zapłacenia… Czasem wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na rozświetlone miasto, zastanawiając się, co by było, gdybym wtedy wybrała inaczej.

Tomek wyjechał do Niemiec za pracą i coraz rzadziej dzwonił. W końcu zostałyśmy z Kasią same. Było ciężko, ale przynajmniej mogłam znów nucić pod nosem ulubione melodie.

Kiedy Kasia poszła na studia do Krakowa, poczułam pustkę. Próbowałam znaleźć sens w codzienności: zaczęłam piec ciasta na zamówienie sąsiadek, zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów… Ale śpiew już nigdy nie wrócił do mojego życia tak jak dawniej.

Aż urodziła się Zosia. Moja wnuczka jest moim oczkiem w głowie — żywa, ciekawa świata, z błyskiem w oku takim samym jak ja kiedyś.

— Babciu, zaśpiewaj mi coś! — prosi czasem wieczorami.

Ale ja nie potrafię. Coś mnie blokuje. Może to wstyd? Może żal za tym wszystkim, co utraciłam?

Kilka tygodni temu Kasia znalazła stary zeszyt z tekstami piosenek podczas porządków na strychu.

— Mamo… Ty pisałaś piosenki? Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłaś?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć własnemu dziecku, że czasem życie zmusza nas do rezygnacji z siebie?

— Bałam się… że to nie ma sensu — wyszeptałam tylko.

Kasia długo milczała.

— Wiesz… Zosia bardzo lubi muzykę. Może razem coś zaśpiewacie? Albo nauczysz ją swoich piosenek?

Patrzyłam na nią ze łzami w oczach. Czy jeszcze potrafię śpiewać? Czy mogę przekazać coś wnuczce poza przepisem na sernik?

Dziś wieczorem znów siedzę przy łóżku Zosi i słyszę jej cichy głos:

— Babciu… proszę…

Biorę głęboki oddech i zaczynam cicho nucić „Tyle słońca w całym mieście”. Głos drży mi ze wzruszenia i strachu jednocześnie. Zosia patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami.

— Babciu! Ty naprawdę umiesz śpiewać!

Uśmiecham się przez łzy.

Może jeszcze nie wszystko stracone? Może nigdy nie jest za późno, by wrócić do swoich marzeń?

Czy można odzyskać siebie po tylu latach ciszy? Czy warto próbować? Co wy byście zrobili na moim miejscu?