Między ciszą a burzą: Jak wiara pomogła mi przetrwać sąsiedzkie zamieszanie
– Znowu coś przyniósł? – głos Marka rozbrzmiał w kuchni ostrym tonem, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi za sobą. Stał przy stole, zaciśnięte pięści wbijały się w blat, a jego oczy płonęły gniewem. Na stole leżał bukiet tulipanów, jeszcze świeżych, z kroplami rosy na płatkach.
Wiedziałam, że to od pana Zbyszka z drugiego piętra. Od tygodni zostawiał mi pod drzwiami drobne upominki: raz czekoladki, raz kawę, innym razem książkę z dedykacją. Na początku myślałam, że to miłe gesty starszego sąsiada, który po śmierci żony szuka kontaktu z ludźmi. Ale potem zaczęły się liściki – coraz bardziej osobiste, coraz bardziej niepokojące.
– Nie prosiłam go o to – powiedziałam cicho, ale Marek już nie słuchał. – Może powinnam z nim porozmawiać…
– Nie będziesz z nim rozmawiać! – przerwał mi ostro. – Ja to załatwię.
Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. Czułam się jak w potrzasku. Z jednej strony nie chciałam ranić pana Zbyszka – widziałam w jego oczach samotność i rozpacz. Z drugiej strony Marek coraz częściej wybuchał gniewem, a w domu narastało napięcie. Nasza córka, Ola, zaczęła unikać wspólnych posiłków i zamykała się w swoim pokoju. Nawet pies, Fuks, chował się pod łóżkiem, gdy tylko podnosiły się głosy.
Wieczorami leżałam w łóżku i modliłam się o spokój. O to, żeby wszystko wróciło do normy. O to, żeby Marek znów patrzył na mnie jak dawniej – z czułością i zaufaniem. Ale zamiast tego czułam się coraz bardziej winna i zagubiona.
Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Na klatce schodowej spotkałam pana Zbyszka. Stał przy moich drzwiach z kolejnym bukietem kwiatów.
– Pani Kasiu… – zaczął niepewnie. – Chciałem tylko…
– Panie Zbyszku, proszę… – przerwałam mu, czując jak łzy napływają mi do oczu. – To wszystko jest dla mnie bardzo trudne. Mój mąż…
– Ja nie chciałem sprawić kłopotu – powiedział cicho i spuścił wzrok. – Po prostu… po śmierci Hani nie mam już do kogo się odezwać. Pani zawsze była taka życzliwa…
Serce mi pękało. Chciałam mu pomóc, ale wiedziałam, że muszę postawić granicę.
– Proszę mi wybaczyć, ale muszę prosić pana, żeby pan już niczego mi nie przynosił. To naprawdę komplikuje moją sytuację w domu.
Pan Zbyszek skinął głową i odszedł powoli po schodach. Patrzyłam za nim ze ściśniętym gardłem.
Wieczorem Marek wrócił do domu późno i od progu zapytał:
– Był dzisiaj?
– Tak. Rozmawiałam z nim. Powiedziałam mu wszystko.
Marek spojrzał na mnie podejrzliwie.
– I co? Przestanie?
– Myślę, że tak…
Nie odpowiedział. Przez resztę wieczoru milczał, a ja czułam się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej.
Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Basia, zauważyła moje rozkojarzenie.
– Kasiu, co się dzieje? Wyglądasz jakbyś miała zaraz się rozpłakać.
Opowiedziałam jej wszystko – o panu Zbyszku, o Marku, o tym jak bardzo czuję się winna i bezradna.
Basia uśmiechnęła się smutno.
– Wiesz… czasem ludzie szukają bliskości tam, gdzie jej nie ma. Ale to nie twoja wina. Może powinnaś porozmawiać z Markiem? Powiedzieć mu, jak się czujesz?
Wieczorem długo siedziałam na balkonie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Modliłam się o siłę i mądrość. O to, żeby Marek mnie wysłuchał.
Kiedy wszedł do pokoju, zebrałam się na odwagę.
– Marek… czy możemy porozmawiać?
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– O czym?
– O nas. O tym wszystkim…
Westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie.
– Wiem, że jesteś zły – zaczęłam cicho. – Ale ja naprawdę nic złego nie zrobiłam. Czuję się winna za coś, na co nie miałam wpływu. Potrzebuję twojego wsparcia…
Przez chwilę milczał.
– Po prostu boję się cię stracić – powiedział w końcu. – Widziałem jak na ciebie patrzy…
Poczułam łzy pod powiekami.
– Kocham cię. I chcę być tylko z tobą. Ale jeśli będziemy się nawzajem ranić podejrzeniami…
Marek objął mnie mocno i przez długi czas siedzieliśmy w ciszy.
Od tamtej pory było trochę lepiej. Pan Zbyszek przestał zostawiać prezenty pod drzwiami, choć czasem spotykaliśmy się na klatce schodowej i wymienialiśmy uprzejme „dzień dobry”. Marek starał się być bardziej wyrozumiały, a ja częściej mówiłam mu o swoich uczuciach.
Ale wciąż zdarzały się dni, kiedy czułam ciężar tej historii na sercu. Wtedy siadałam w kuchni z różańcem w dłoni i modliłam się o pokój w rodzinie i spokój ducha dla pana Zbyszka.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze takich prób czeka nas w życiu? Czy potrafimy wybaczać sobie nawzajem słabości? Czy wiara naprawdę wystarczy, by przetrwać burzę?