Marzenia o bezkresnym morzu: Historia Kingi, która musiała wybrać między rodziną a sobą
– Kinga, znowu siedzisz z tymi katalogami? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. – Przecież wiesz, że w tym roku nie pojedziemy nigdzie.
Zacisnęłam palce na kolorowej broszurze z ofertą wyjazdów nad Bałtyk. Zdjęcia fal, muszli i zachodów słońca rozmywały się przed oczami. Od miesięcy odkładałam każdy grosz z pensji kasjerki w Biedronce, by choć raz zobaczyć morze naprawdę, a nie tylko na papierze.
– Mamo, ja nie proszę cię o pieniądze. Sama sobie uzbierałam. – Mój głos był cichy, ale stanowczy.
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – A kto pomoże babci? Kto zajmie się domem, jak mnie wezmą do szpitala? Myślisz tylko o sobie.
Zacisnęłam zęby. Od dziecka słyszałam te same słowa. Kiedy miałam trzy lata, rodzice zabrali mnie nad morze. Pamiętam tylko smak lodów i szum fal, który śnił mi się potem przez całe dzieciństwo. Potem już nigdy tam nie pojechaliśmy. Każde lato spędzałam u babci i dziadka na wsi pod Siedlcami. Zamiast morza była płytka rzeczka, w której łapałam kijanki i marzyłam o czymś większym, głębszym, nieskończonym.
Teraz miałam dwadzieścia sześć lat i pierwszy raz w życiu mogłam sama zdecydować o swoim losie. Przez rok odkładałam pieniądze – czasem rezygnując z nowych butów, czasem z wyjścia ze znajomymi. Każda moneta wrzucona do słoika była jak obietnica: jeszcze tylko trochę, jeszcze tylko kilka miesięcy i zobaczę morze.
Ale życie nie pytało o moje marzenia. Mama zachorowała na serce. Babcia coraz częściej zapominała, gdzie jest i kim jestem. Ojciec odszedł dawno temu – nie pamiętam nawet jego twarzy. Zostałyśmy we trzy w starym domu na obrzeżach miasta.
– Kinga, ty jesteś najmłodsza, powinnaś się nami zająć – powtarzała babcia, gdy zapominała, że to ona kiedyś opiekowała się mną.
Czułam się jak w pułapce. Każdego dnia po pracy biegłam do domu, gotowałam obiady, sprzątałam, robiłam zakupy i pilnowałam leków mamy. Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na zachód słońca nad blokami – wyobrażałam sobie, że to morze.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W kuchni siedziała mama z babcią. Szeptały coś między sobą, a gdy weszłam, zamilkły.
– Kinga… – zaczęła mama niepewnie. – Musimy porozmawiać.
Usiadłam naprzeciwko nich. Czułam, jak serce wali mi w piersi.
– Wiem, że chcesz jechać nad morze – powiedziała mama cicho. – Ale ja… ja muszę iść do szpitala na operację za dwa tygodnie. Babcia sama sobie nie poradzi.
Babcia spuściła wzrok. – Ja już nie jestem taka jak kiedyś…
Poczułam, jak cała nadzieja ulatuje ze mnie jak powietrze z przebitego balonu.
– Może przełożysz ten wyjazd? – zaproponowała mama. – Za rok…
Za rok? Ile razy już to słyszałam? Za rok będzie lepiej, za rok pojedziemy razem… Ale ten rok nigdy nie nadchodził.
W nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam na łóżku i patrzyłam w sufit. W głowie miałam tysiące myśli: czy jestem egoistką? Czy mam prawo chcieć czegoś dla siebie? Czy rodzina zawsze musi być ważniejsza od moich marzeń?
Następnego dnia w pracy byłam jak cień samej siebie. Koleżanka z kasy obok, Magda, zauważyła moją minę.
– Co się stało?
Opowiedziałam jej wszystko – o morzu, o mamie, o babci.
– Wiesz co? – powiedziała Magda po chwili milczenia. – Moja mama też była chora. Też musiałam wybierać między sobą a rodziną. Ale jeśli zawsze będziesz rezygnować z siebie, to kiedyś obudzisz się i zobaczysz, że nie masz już żadnych marzeń.
Te słowa chodziły za mną cały dzień.
Wieczorem usiadłam przy stole z mamą i babcią.
– Mamo… Babciu… Ja naprawdę was kocham. Ale jeśli teraz nie pojadę nad morze, to już nigdy nie pojadę. Zawsze będzie coś ważniejszego niż ja sama.
Mama spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.
– Może masz rację… Może powinnam pozwolić ci żyć własnym życiem.
Babcia uśmiechnęła się smutno.
– Kiedy byłam młoda, też miałam marzenia… Ale nigdy ich nie spełniłam.
Łzy napłynęły mi do oczu.
Tydzień później siedziałam już w pociągu do Gdańska. Za oknem przesuwały się pola i lasy, a ja czułam się wolna jak nigdy dotąd. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam morze – prawdziwe morze! – poczułam, że oddycham pełną piersią.
Ale gdzieś w środku czułam też ból i wyrzuty sumienia. Czy dobrze zrobiłam? Czy mogłam zostawić mamę i babcię choćby na kilka dni?
Wieczorem zadzwoniłam do domu.
– Mamo… Jak się czujesz?
– Dobrze, Kinga. Odpoczywaj i nie martw się o nas. Zasłużyłaś na to.
Patrzyłam na fale rozbijające się o brzeg i myślałam: czy można być szczęśliwym bez poczucia winy? Czy zawsze musimy wybierać między sobą a innymi?
Może każdy z nas ma swoje morze – coś, o czym marzy całe życie… Ale czy mamy odwagę po nie sięgnąć?