Listy, które zmieniły wszystko: Prawda o moim ojcu
To był zwykły, pochmurny dzień, kiedy porządkując stare rzeczy po mamie, znalazłam na dnie szafy kartonowe pudełko, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Pachniało kurzem, starym papierem i czymś nieokreślonym, co natychmiast przywołało w mojej głowie dzieciństwo. W pierwszej chwili chciałam je po prostu wyrzucić razem z całą stertą niepotrzebnych bibelotów. Ale z czystej ciekawości, a może z jakiegoś wewnętrznego przymusu, otworzyłam je i zobaczyłam stos pożółkłych kopert, starannie przewiązanych niebieską wstążką.
Mój oddech przyspieszył. Na pierwszej kopercie rozpoznałam charakter pisma, który znałam tylko z kilku starych zdjęć – podpis: „Tata”. Przez chwilę siedziałam na podłodze, ściskając list w dłoni, jakby miał zaraz wybuchnąć. Przecież całe życie słyszałam od mamy, że ojciec nas zostawił. Że wybrał inną kobietę i nigdy się nie obejrzał. Że nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. A jednak te listy były dowodem na coś zupełnie innego.
Drżącymi palcami otworzyłam pierwszy z nich. „Kochana Marysiu,” – zaczynał się list. „Nie wiem, czy kiedykolwiek pozwolą mi cię zobaczyć, ale codziennie myślę o tobie…” Dalej były słowa pełne tęsknoty, opowieści o tym, jak bardzo za mną tęskni, jak bardzo chciałby być częścią mojego życia. Z każdym kolejnym listem czułam, jak coś we mnie pęka. To nie była historia mężczyzny, który uciekł od odpowiedzialności. To była historia ojca walczącego o kontakt z córką.
W głowie kłębiły mi się pytania. Dlaczego mama nigdy mi o tym nie powiedziała? Dlaczego przez tyle lat pozwoliła mi wierzyć w kłamstwo? Przecież ufałam jej bezgranicznie. Zawsze powtarzała: „Lepiej znać gorzką prawdę niż słodkie kłamstwo.” A jednak sama wybrała dla mnie tę drugą opcję.
Przez kilka dni chodziłam jak struta. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść. W pracy byłam rozkojarzona, a przyjaciele pytali, czy wszystko w porządku. Nie wiedziałam, co im odpowiedzieć. W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do ciotki Haliny – młodszej siostry mamy.
– Ciociu… muszę cię o coś zapytać – zaczęłam niepewnie.
– Co się stało, Marysiu? – jej głos był ciepły i troskliwy.
– Znalazłam listy od taty. Dlaczego mama mi o nich nigdy nie powiedziała?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– To nie jest rozmowa na telefon – powiedziała w końcu ciotka. – Przyjedź do mnie jutro.
Całą noc przewracałam się z boku na bok. Wspomnienia wracały falami: mama płacząca w kuchni po nocach, jej nerwowe spojrzenia na dźwięk domofonu, moje dziecięce pytania o tatę zbywane krótkim: „Nie warto o nim mówić.” Teraz wszystko nabierało innego sensu.
Następnego dnia pojechałam do ciotki Haliny. Mieszkała w starym bloku na Pradze, gdzie ściany pamiętały jeszcze czasy PRL-u. Zaprosiła mnie do kuchni i postawiła przede mną herbatę.
– Twoja mama bardzo cię kochała – zaczęła powoli. – Ale była też bardzo dumna i zraniona. Twój ojciec… on naprawdę próbował się z tobą kontaktować. Pisał listy, czasem przychodził pod blok. Ale mama nie chciała go widzieć. Bała się, że cię skrzywdzi.
– Ale przecież to ja powinnam była decydować! – wybuchłam nagle. – Odebrała mi szansę na poznanie własnego ojca!
Ciotka spuściła wzrok.
– Wiem, Marysiu. Ale ona naprawdę wierzyła, że tak będzie dla ciebie lepiej.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Wzięłam do ręki kolejny list. Tym razem tata pisał o tym, jak bardzo żałuje swoich błędów i jak bardzo chciałby naprawić przeszłość. Pisał o swoim nowym życiu w Gdańsku, o pracy w stoczni i o tym, że zawsze zostawi dla mnie drzwi otwarte.
Przez kilka dni biłam się z myślami. Czy powinnam go odnaleźć? Czy mam prawo wchodzić w jego życie po tylu latach? A może to już za późno?
W końcu napisałam do niego list. Krótki, pełen niepewności i żalu: „Tato, znalazłam twoje listy. Chciałabym cię poznać.” Wysłałam go na adres z ostatniego listu sprzed dziesięciu lat, nie mając żadnej pewności, czy jeszcze tam mieszka.
Czekałam tydzień. Dwa tygodnie. W końcu przyszła odpowiedź – koperta z charakterystycznym pismem i znaczkiem z Neptunem.
„Marysiu,” – pisał tata – „nie potrafię opisać, jak bardzo czekałem na ten dzień. Jeśli tylko chcesz mnie poznać, przyjedź do Gdańska. Czekam na ciebie każdego dnia.” Do listu dołączył zdjęcie – starszy mężczyzna o łagodnych oczach stał na tle morza.
Pojechałam tam w deszczowy weekend listopada. Serce waliło mi jak młotem przez całą drogę pociągiem. Gdy wysiadłam na dworcu Gdańsk Główny, zobaczyłam go od razu – stał pod zegarem z bukietem żółtych tulipanów.
– Marysiu? – zapytał cicho.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Potem rzuciłam mu się w ramiona i płakałam jak dziecko.
Rozmawialiśmy godzinami – o przeszłości, o błędach, o straconych latach i o tym, co jeszcze możemy odzyskać. Tata opowiedział mi swoją wersję wydarzeń: o kłótniach z mamą, o jej dumie i bólu po zdradzie, której nigdy mu nie wybaczyła; o tym, jak próbował walczyć o mnie w sądzie i jak szybko został odcięty od mojego życia przez rodzinne układy i plotki sąsiadów.
Wróciłam do Warszawy z poczuciem ulgi i smutku jednocześnie. Zyskałam ojca, ale straciłam obraz matki jako osoby bez skazy.
Dziś często zastanawiam się nad tym wszystkim: Czy można naprawdę kogoś poznać? Czy rodzicielskie decyzje są zawsze słuszne? I czy lepiej znać gorzką prawdę niż słodkie kłamstwo? Może każdy z nas nosi w sobie jakieś pudełko pełne tajemnic…