„Kup sobie sam chleb i ugotuj – mam dość!” Moja noc, która zmieniła wszystko
– Kup sobie sam chleb i ugotuj – mam dość! – wykrzyczałam to głośniej, niż zamierzałam. Echo mojego głosu odbiło się od ścian naszej kuchni, tej samej, w której przez piętnaście lat gotowałam codziennie obiady, piekłam ciasta na urodziny dzieci i sprzątałam okruchy po nocnych podjadaniach mojego męża.
Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem. W jego oczach zobaczyłam coś pomiędzy złością a przerażeniem. Przez chwilę myślałam, że zaraz się roześmieje i powie: „No już, Anka, nie przesadzaj”. Ale nie powiedział nic. Stał tylko w drzwiach, w tej swojej starej koszulce z logo Legii Warszawa, którą nosił od czasów studiów.
– Co ty wygadujesz? – zapytał w końcu. – Przecież zawsze robiłaś kolację.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Może to była resztka cierpliwości, może nadzieja, że kiedyś sam się domyśli. Przez lata tłumaczyłam sobie: „On dużo pracuje”, „On jest zmęczony”, „On nie umie inaczej”. Ale ile można? Ile można być niewidzialną służącą we własnym domu?
– Zawsze robiłam, bo musiałam! Bo nikt inny nie chciał! – głos mi zadrżał. – Ale już nie będę. Mam dość bycia matką dla dorosłego faceta.
Marek wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni. Usłyszałam trzask drzwi do salonu i znajomy dźwięk telewizora. Znowu uciekł w swoje mecze, jak zawsze, gdy robiło się niewygodnie.
Usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Cicho, żeby dzieci nie słyszały. Ola miała 13 lat i już zaczynała rozumieć więcej, niż bym chciała. Kuba miał 8 lat i jeszcze wierzył, że mama wszystko naprawi.
Przypomniałam sobie pierwsze lata naszego małżeństwa. Marek był wtedy inny – czuły, troskliwy, potrafił zrobić mi herbatę bez proszenia. Ale potem pojawiły się dzieci, kredyt na mieszkanie w bloku na Ursynowie, jego awans w pracy. Z każdym rokiem coraz mniej go było w domu, a coraz więcej obowiązków spadało na mnie.
– Mamo, co się stało? – Ola stała w drzwiach kuchni.
– Nic kochanie, po prostu jestem zmęczona.
– Tata znowu się obraził?
Nie odpowiedziałam. Przytuliłam ją mocno. Czułam jej drobne ramiona wokół mojej szyi i pomyślałam: „Nie chcę, żebyś kiedyś była taka jak ja. Żebyś godziła się na wszystko.”
Następnego dnia Marek wrócił późno z pracy. Nie powiedział ani słowa o wczorajszej kłótni. Usiadł do stołu i spojrzał na pusty talerz.
– Nie ma obiadu? – zapytał z niedowierzaniem.
– Nie ma – odpowiedziałam spokojnie. – Możesz sobie coś zrobić.
Patrzył na mnie długo, jakby próbował zrozumieć, czy żartuję. W końcu wstał i zaczął grzebać w lodówce. Wyjął parówki i rzucił je na patelnię z takim hukiem, że Kuba aż podskoczył przy stole.
Wieczorem usiedliśmy razem w sypialni. Marek milczał przez dłuższą chwilę.
– O co ci chodzi? – zapytał w końcu. – Przecież wszystko było dobrze.
– Dla ciebie było dobrze – odpowiedziałam cicho. – Bo nic nie musiałeś robić.
– Przesadzasz. Pracuję całymi dniami!
– A ja? Myślisz, że ja nie pracuję? Że dom sam się posprząta? Że dzieci same się wychowają?
Widziałam w jego oczach złość i bezradność. Może pierwszy raz dotarło do niego, ile rzeczy robię każdego dnia.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Marek chodził obrażony, dzieci były ciche i wycofane. Ja starałam się nie płakać przy nich, ale wieczorami łzy same napływały mi do oczu.
W pracy koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem.
– Anka, musisz postawić granice – mówiła Magda przy kawie. – On się nigdy nie nauczy, jeśli będziesz za niego wszystko robić.
Wiedziałam to od dawna, ale bałam się zmian. Bałam się samotności, bałam się tego, co powiedzą rodzice („Wytrzymaj dla dzieci!”), bałam się nawet własnej złości.
Jednak coś we mnie pękło tamtej nocy w kuchni. Zrozumiałam, że jeśli nie postawię granic teraz, to już nigdy tego nie zrobię.
Marek zaczął powoli próbować nowych rzeczy: raz ugotował makaron (przesolony), raz odkurzył mieszkanie (zapomniał o kątach). Było mu trudno – widziałam to po jego minie. Ale ja też miałam dość udawania, że wszystko jest w porządku.
Najtrudniejsze były rozmowy z dziećmi.
– Mamo, czy wy się rozwiedziecie? – zapytała pewnego wieczoru Ola.
– Nie wiem kochanie – odpowiedziałam szczerze. – Ale wiem jedno: nikt nie powinien być niewidzialny we własnym domu.
Czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy warto było ryzykować spokój rodziny dla własnych granic? A może powinnam była jeszcze poczekać?
Może wy mi powiecie: czy kobieta powinna zawsze poświęcać siebie dla innych? Czy warto walczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszyscy wokół mówią „wytrzymaj”?