Kiedy teściowa przejęła nasz dom: Walka o miłość i własne granice
– Nie tak miało być, Mariusz! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą, podczas gdy za ścianą słychać było głos mojej teściowej. – To jest nasz dom, a ja czuję się tu jak gość!
Mariusz spuścił wzrok, jakby szukał odpowiedzi na podłodze. – Mama nie ma dokąd pójść, Aniu. Przecież wiesz, jak bardzo ją to wszystko zabolało…
Wiedziałam. Ale czy ktoś jeszcze pamiętał, jak bardzo bolało mnie? Jak bardzo bolało nas?
Kiedy pół roku temu teściowa – pani Halina – pojawiła się pod naszymi drzwiami z walizką i zapuchniętymi oczami, nie miałam serca odmówić. Była świeżo po rozwodzie, jej świat się zawalił. Przyjęliśmy ją z otwartymi ramionami, wierząc naiwnie, że to tylko na chwilę. Że jakoś się ułoży.
Ale nic się nie ułożyło. Wręcz przeciwnie – wszystko się poplątało.
Na początku próbowałam być wyrozumiała. Przymykałam oko, gdy Halina przestawiała moje rzeczy w kuchni, zmieniała ustawienie mebli w salonie czy komentowała moje gotowanie. „To tylko na chwilę” – powtarzałam sobie w myślach. Ale „chwila” zamieniła się w tygodnie, a tygodnie w miesiące.
Pewnego wieczoru wróciłam z pracy wcześniej i zastałam Halinę w naszej sypialni. Stała przy mojej szafie, przeglądając ubrania.
– Szukam czegoś dla siebie, Aniu. Twoje rzeczy są takie ładne, może coś mi pożyczysz? – powiedziała z uśmiechem.
Zamarłam. To był mój azyl, moja przestrzeń. Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi spod nóg dywan.
– Proszę, nie rób tego więcej – wyszeptałam, ale ona tylko wzruszyła ramionami.
Od tego dnia zaczęłam zamykać drzwi na klucz.
Z czasem Halina zaczęła coraz bardziej ingerować w nasze życie. Zaczęła decydować o tym, co jemy na obiad („Mariusz zawsze lubił schabowe, nie te twoje sałatki”), jak spędzamy weekendy („W niedzielę trzeba iść do kościoła, nie na rower!”), a nawet o tym, jak wychowujemy naszą córkę Zosię („Dziecko powinno chodzić spać o 20:00, nie później!”).
Mariusz coraz częściej stawał po stronie matki. – Daj jej trochę czasu – powtarzał. – Ona jest zagubiona.
A ja? Ja byłam coraz bardziej zagubiona.
Przestałam zapraszać znajomych do domu. Wstydziłam się tej atmosfery napięcia i wiecznych uwag. Zosia zaczęła się jąkać i coraz częściej płakała bez powodu. Pewnej nocy usłyszałam jej cichy głosik:
– Mamusiu, czy babcia już zawsze będzie z nami mieszkać?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
W pracy byłam rozkojarzona, popełniałam błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę:
– Aniu, co się z tobą dzieje? Zawsze byłaś taka zorganizowana…
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. W domu czułam się jak cień samej siebie.
Pewnego dnia wróciłam do mieszkania i zobaczyłam Halinę siedzącą przy stole z Mariuszem. Rozmawiali szeptem. Gdy weszłam do kuchni, nagle ucichli.
– O czym rozmawiacie? – zapytałam podejrzliwie.
Halina spojrzała na mnie z góry:
– O tym, że powinnaś być bardziej wyrozumiała dla Mariusza. On tyle pracuje… A ty ciągle tylko narzekasz.
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– To jest mój dom! – krzyknęłam. – Mam prawo czuć się tu dobrze!
Mariusz spojrzał na mnie z wyrzutem:
– Przesadzasz, Aniu…
Wybiegłam z mieszkania i długo chodziłam po parku. Myśli kłębiły mi się w głowie: czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja jestem problemem?
Zadzwoniłam do mojej mamy.
– Aniu, musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Inaczej stracisz wszystko.
Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, słysząc za ścianą chrapanie teściowej i ciche westchnienia Mariusza.
Następnego dnia postanowiłam działać.
Usiadłam z Mariuszem przy stole.
– Musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem. – Tak dalej być nie może. Kocham cię, ale nie pozwolę, żeby ktoś inny decydował o moim życiu w moim domu.
Mariusz milczał długo.
– Co chcesz zrobić? – zapytał w końcu.
– Musimy znaleźć mamie inne miejsce do życia. Pomóżmy jej stanąć na nogi, ale nie kosztem naszej rodziny.
Wiedziałam, że to będzie trudne. Halina płakała, oskarżała mnie o brak serca. Mariusz miał wyrzuty sumienia. Ale ja wiedziałam jedno: jeśli nie zawalczę o siebie teraz, stracę wszystko.
Po kilku tygodniach znaleźliśmy dla Haliny niewielkie mieszkanie komunalne. Pomogliśmy jej się urządzić. Było ciężko – przez długi czas nie odzywała się do mnie ani do Mariusza. Ale powoli zaczęliśmy odbudowywać nasze małżeństwo i dom odzyskał dawną atmosferę.
Czasem patrzę na Zosię bawiącą się w swoim pokoju i myślę: ile jeszcze kobiet pozwala innym przekraczać swoje granice w imię „rodzinnej zgody”? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a własnym spokojem?