Kiedy mój syn opuścił rodzinę – Wyznanie matki z Poznania

„Nie wierzę, że naprawdę to robisz, Michał!” – krzyknęłam, czując jak głos mi się łamie. Stałam w korytarzu naszego mieszkania na Winogradach, patrząc jak mój syn w pośpiechu wrzuca ubrania do torby. Jego żona, Justyna, stała przy drzwiach z zapuchniętymi oczami, a mała Zosia tuliła się do jej nogi. „Mamo, proszę cię, nie teraz,” odpowiedział Michał, unikając mojego spojrzenia. „Muszę odejść. Nie dam już rady.”

Był to zimny lutowy poranek w Poznaniu. Za oknem sypał śnieg, a w naszym domu rozpętała się burza. Nigdy nie przypuszczałam, że coś takiego może spotkać moją rodzinę. Zawsze wierzyłam, że jesteśmy silni i razem przetrwamy wszystko. Ale Michał był nieugięty. Nie chciał rozmawiać, nie chciał tłumaczyć. Powiedział tylko, że musi odejść i potrzebuje spokoju.

Justyna płakała całą noc. Siedziałyśmy razem w kuchni, próbując znaleźć słowa pocieszenia, ale żadne nie przychodziły mi do głowy. „Co teraz zrobimy, pani Elżbieto?” zapytała cicho, jej głos był złamany. „Nie wiem, kochanie,” odpowiedziałam szczerze. „Ale wiem jedno – nie jesteś sama. Jestem tu dla ciebie i Zosi.”

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Przewracałam się z boku na bok, analizując wspomnienia i szukając znaków, które mogłam przeoczyć. Czy byłam zbyt surowa dla Michała? Czy za bardzo go chroniłam? Czy nauczyłam go uciekać od problemów zamiast je rozwiązywać? Wina zżerała mnie od środka.

Następne dni były koszmarem. Sąsiedzi szeptali za moimi plecami: „Słyszałaś? Michał od Elżbiety zostawił żonę i dziecko!” Czułam na sobie ich spojrzenia – jedni patrzyli ze współczuciem, inni z potępieniem. W sklepie pani ekspedientka ściszała głos: „Trzymajcie się, pani Elżbieto.”

Justyna starała się być silna dla Zosi, ale widziałam jak z każdym dniem gaśnie jej uśmiech. Zosia często pytała: „Gdzie jest tata? Kiedy wróci?” Nie wiedziałam co jej odpowiedzieć. Kłamałam: „Tata musi coś załatwić i niedługo wróci.” Ale sama nie wierzyłam w te słowa.

Pewnego popołudnia siedziałyśmy z Justyną na balkonie, a Zosia bawiła się w śniegu na podwórku. Justyna nagle powiedziała: „Pani Elżbieto, może to moja wina? Może nie byłam wystarczająco dobrą żoną…” Przerwałam jej natychmiast: „Nie mów tak! Mój syn jest dorosły i sam odpowiada za swoje decyzje. Jesteś wspaniałą matką i żoną.” Ale w środku czułam ten sam ciężar – może ja też nie byłam wystarczająco dobrą matką.

Michał nie odzywał się tygodniami. Nie wiedziałam gdzie jest ani z kim. Krążyły plotki – że ma inną kobietę w Gdańsku, że wyjechał do pracy do Holandii, że już nigdy nie wróci do domu. Każda taka historia była jak nóż w serce.

Któregoś wieczoru zadzwonił telefon. To był Michał. Jego głos był zmęczony i obcy: „Mamo, wszystko ze mną w porządku. Proszę… nie szukaj mnie. Potrzebuję czasu.” Nie wytrzymałam: „Michał, twoja córka cię potrzebuje! Justyna cię potrzebuje! Ja cię potrzebuję!” Przez chwilę milczał, potem powiedział tylko: „Wiem… ale nie mogę być teraz tym, kogo ode mnie oczekujecie.” Rozłączył się.

Po tej rozmowie przez kilka dni nie mogłam jeść ani spać. Justyna próbowała znaleźć pracę – rachunki przychodziły jeden po drugim. Pomagałam jej ile mogłam z mojej niewielkiej emerytury, ale czułam się bezradna.

Pewnego dnia Zosia zachorowała – wysoka gorączka, kaszel nie do opanowania. Chodziłyśmy z nią po lekarzach, czekałyśmy godzinami w przychodni na osiedlu. Justyna była na skraju załamania, gdy lekarz powiedział jej, że musi zostać z dzieckiem w domu przez kilka dni. „Jak ja pójdę do pracy? Jeśli znów opuszczę kilka dni, wyrzucą mnie!” płakała później w kuchni.

Tej nocy siedziałam przy łóżku Zosi i patrzyłam jak niespokojnie oddycha przez sen. Wtedy dotarło do mnie jak bardzo decyzja Michała dotknęła nas wszystkich – nie tylko jego samego.

Moja siostra Teresa z Wrocławia dzwoniła co tydzień: „Elżbieta, musisz myśleć o sobie! Nie możesz wszystkiego dźwigać sama.” Ale jak mam myśleć o sobie, kiedy moja rodzina rozpada się na moich oczach?

Czasem śni mi się Michał jako mały chłopiec – jak biega po Cytadeli i śmieje się, gdy wołam go na obiad. Gdzie podział się ten chłopiec? Gdzie popełniłam błąd?

Minęło kilka miesięcy odkąd nas opuścił. Justyna i ja stałyśmy się sobie bliskie jak matka i córka – razem gotowałyśmy obiady, płakałyśmy i śmiałyśmy się z dziecięcych psot Zosi. Nauczyłam się doceniać jej siłę i dobroć bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Ale każdego wieczoru przed snem patrzę na zdjęcie Michała na półce i pytam siebie: Czy on kiedyś wróci? Czy Zosia jeszcze kiedyś będzie miała ojca? I najważniejsze – czy ja jako matka mogłam zrobić coś inaczej?

Może nigdy nie poznam odpowiedzi na te pytania. Ale jedno wiem – nigdy nie odwrócę się od swojej rodziny, bez względu na to co nas spotkało.

Czasem zastanawiam się: Ile matka jest w stanie znieść zanim pęknie? I gdzie kończy się odpowiedzialność rodzica, gdy dzieci dorastają i zaczynają podejmować własne decyzje?