Kiedy miłość przegrywa z oczekiwaniami – historia mojej walki o szacunek w małżeństwie
– Magda, czy ty naprawdę nie widzisz, że to wszystko jest nie tak? – głos Tomasza odbił się echem od ścian naszej kuchni. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w ciepłej wodzie, próbując zmyć resztki obiadu. W powietrzu unosił się zapach przypalonego sosu i czegoś jeszcze – czegoś ciężkiego, czego nie dało się wywietrzyć.
Odwróciłam się powoli. Jego twarz była napięta, oczy wbite we mnie jakby szukał potwierdzenia własnych słów.
– Co jest nie tak? – zapytałam cicho, choć przeczuwałam odpowiedź.
– Wszystko. Dom, obiad, nawet te firanki. Mama mówiła, że powinnaś bardziej się starać. Że kiedyś kobiety dbały o dom inaczej. – Jego słowa bolały bardziej niż jakiekolwiek oskarżenie.
Wzięliśmy ślub nieco ponad rok temu. Wcześniej byliśmy razem prawie trzy lata i wydawało się, że znamy się na wylot. On – spokojny, opanowany informatyk z Opola. Ja – nauczycielka języka polskiego z Wrocławia. Nasze światy spotkały się na studiach i przez długi czas wydawało mi się, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Ale prawdziwa próba zaczęła się dopiero po ślubie, kiedy zamieszkaliśmy razem w małym mieszkaniu na obrzeżach Wrocławia. Wcześniej każde z nas miało własną przestrzeń, własne przyzwyczajenia. Teraz wszystko było wspólne – od rachunków po łazienkę.
Na początku było dobrze. Gotowałam obiady, choć nigdy nie byłam mistrzynią kuchni. Sprzątałam najlepiej jak umiałam, choć czasem zostawiałam kubek po herbacie na stole. Tomasz pomagał mi, przynajmniej tak mi się wydawało. Ale potem zaczęły się wizyty jego mamy.
Pani Helena była kobietą z zasadami. Zawsze elegancka, zawsze uśmiechnięta – przynajmniej dla innych. Dla mnie miała inny uśmiech: chłodny, oceniający. Przyjeżdżała raz w tygodniu, niby z wizytą, ale zawsze znajdowała coś do poprawienia. A to kurz na półce, a to źle ułożone ręczniki w łazience.
– Magdo, kiedyś kobiety prasowały pościel – rzuciła pewnego dnia, patrząc na mnie znad filiżanki herbaty.
Uśmiechnęłam się sztucznie i przytaknęłam, choć w środku gotowałam się ze złości. Próbowałam rozmawiać o tym z Tomaszem.
– To tylko mama – wzruszał ramionami. – Ona tak ma.
Ale potem zaczęło się coś zmieniać. Tomasz coraz częściej wracał do domu z miną niezadowolonego inspektora. Zwracał uwagę na drobiazgi: plamkę na lustrze, nierówno ułożone poduszki na kanapie.
– Może powinnaś poprosić mamę o radę? Ona wie, jak prowadzić dom – powiedział pewnego wieczoru.
Poczułam się jak dziecko, które nie zdało ważnego egzaminu. Próbowałam tłumaczyć, że pracuję na pełen etat, że nie jestem robotem domowym. Ale on tylko wzdychał i patrzył na mnie z rozczarowaniem.
Najgorsze przyszło po jednej z rozmów telefonicznych z jego mamą. Siedziałam wtedy w salonie i słyszałam przez drzwi fragmenty ich rozmowy:
– …ona chyba nie umie gotować… – głos pani Heleny był wyraźny.
– …może trzeba jej pokazać… – Tomasz odpowiadał cicho.
Po tej rozmowie Tomasz przyszedł do mnie i powiedział:
– Magda, musimy poważnie porozmawiać. Mama uważa, że powinnaś bardziej się starać jako gospodyni. I ja też tak myślę.
To był cios prosto w serce. Zaczęłam płakać. Nie mogłam uwierzyć, że człowiek, którego kochałam najbardziej na świecie, stanął po stronie swojej matki przeciwko mnie.
Przez kolejne tygodnie próbowałam wszystkiego: nowe przepisy kulinarne (większość kończyła się katastrofą), codzienne sprzątanie (aż bolały mnie plecy), nawet prasowanie pościeli (czego szczerze nienawidziłam). Ale nic nie było wystarczająco dobre.
Tomasz coraz częściej wracał do domu późno. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, ale w środku byłam wrakiem człowieka.
Pewnego dnia zadzwoniła moja mama.
– Magda, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.
Nie wytrzymałam i wszystko jej opowiedziałam. Płakałyśmy razem przez telefon. Moja mama próbowała mnie pocieszyć:
– Kochanie, nie pozwól nikomu wmówić sobie, że jesteś gorsza. Jesteś cudowną kobietą i żoną.
Ale te słowa odbijały się ode mnie jak od ściany. Czułam się przegrana.
W końcu nadszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam.
– Tomasz – powiedziałam stanowczo – jeśli chcesz mieć żonę-robotę domową jak twoja mama, to może powinieneś wrócić do niej! Ja jestem Magda i mam swoje granice!
Patrzył na mnie długo bez słowa. W jego oczach zobaczyłam coś nowego: może cień zrozumienia? A może tylko zdziwienie?
Od tamtej pory wiele się zmieniło. Przestaliśmy rozmawiać o domowych obowiązkach jak o egzaminie do zdania. Ale rysa została.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można być szczęśliwym w związku, gdzie trzeba ciągle udowadniać swoją wartość? Czy miłość wystarczy tam, gdzie brakuje szacunku?
Może ktoś z was zna odpowiedź?