Kiedy Adam Przytulił Maję: Dobroć Bez Granic

— Nie płacz — powiedziałem cicho, choć sam ledwo powstrzymywałem łzy. Stałem przed Mają, dziewczyną o jasnych włosach i oczach tak czerwonych od płaczu, że aż mnie zabolało. Był mój pierwszy dzień w nowej szkole na warszawskim Mokotowie. Wszyscy wydawali się już mieć swoje miejsca, swoje paczki, swoje żarty i sekrety. Ja byłem nikim. Nikim, kto miałby prawo pocieszać kogokolwiek. A jednak coś mnie pchnęło do tej ławki pod kasztanem.

Maja spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jakby nie wierzyła, że ktoś może się nią zainteresować. — Zostaw mnie — wyszeptała, ale jej głos był bardziej błaganiem niż rozkazem.

— Nie chcę ci przeszkadzać — odpowiedziałem, siadając obok niej. — Po prostu… też się dziś czuję samotny.

Przez chwilę milczeliśmy. Słyszałem tylko szum liści i odległe śmiechy dzieciaków z boiska. W końcu Maja otarła łzy rękawem bluzy.

— Oni się ze mnie śmieją — powiedziała cicho. — Bo jestem inna.

Zacisnąłem pięści. W mojej poprzedniej szkole byłem świadkiem podobnych sytuacji, ale nigdy nie miałem odwagi zareagować. Teraz, w nowym miejscu, postanowiłem być kimś innym.

— Co znaczy „inna”? — zapytałem.

Maja wzruszyła ramionami. — Mama jest Ukrainką. Tata odszedł. Mówią, że jestem dziwadłem, bo czasem mówię z akcentem. Bo nie mam markowych ubrań. Bo nie chodzę na imprezy.

Poczułem wściekłość. Przypomniałem sobie własne poranki, kiedy mama płakała w kuchni, bo tata znów nie wrócił na noc. Przypomniałem sobie, jak koledzy śmiali się z mojego starego telefonu i butów po bracie.

— Ja też nie mam markowych rzeczy — powiedziałem. — I też czasem czuję się dziwnie. Może… może razem będzie nam łatwiej?

Maja spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. — Może.

Wtedy po raz pierwszy poczułem coś na kształt nadziei.

Następnego dnia w szkole podeszli do mnie Bartek i Kuba, najpopularniejsi chłopacy w klasie.

— Ty jesteś ten nowy? — zapytał Bartek z kpiącym uśmiechem. — Kumplujesz się z Mają? Wiesz, że ona jest dziwna?

Zacisnąłem zęby. — Może jest dziwna, ale przynajmniej nie jest podła.

Kuba parsknął śmiechem. — Oho! Bohater się znalazł!

Przez chwilę myślałem, że zaraz mnie pobiją albo wyśmieją przy wszystkich. Ale wtedy Maja pojawiła się obok mnie i spojrzała Bartkowi prosto w oczy.

— Przynajmniej mamy siebie — powiedziała cicho, ale stanowczo.

Bartek wzruszył ramionami i odszedł z Kubą, mrucząc coś pod nosem.

Od tego dnia zaczęliśmy z Mają trzymać się razem. Siedzieliśmy obok siebie na lekcjach, razem odrabialiśmy zadania domowe w bibliotece. Czasem rozmawialiśmy o naszych rodzinach — o tym, jak trudno jest być innym w miejscu, gdzie wszyscy chcą być tacy sami.

W domu mama patrzyła na mnie z troską.

— Adam, wszystko w porządku? Wyglądasz na zamyślonego.

— Poznałem kogoś w szkole — odpowiedziałem niepewnie. — Maję. Jest fajna… ale inni jej dokuczają.

Mama westchnęła ciężko. — Wiesz, ludzie często boją się tego, co inne. Ale dobroć zawsze wraca.

Chciałem jej wierzyć, ale każdego dnia widziałem, jak Maja walczy z samotnością i wyzwiskami. Pewnego dnia ktoś napisał na jej szafce „wracaj do siebie”. Maja przyszła do szkoły blada jak ściana.

— Nie dam rady — wyszeptała mi na przerwie. — Chcę zniknąć.

Objąłem ją mocno. — Nie pozwolę ci zniknąć. Razem jesteśmy silniejsi.

Tego dnia po lekcjach poszliśmy do wychowawczyni, pani Nowak. Opowiedzieliśmy jej o wszystkim: o wyzwiskach, o napisach na szafce, o tym, jak inni traktują Maję.

Pani Nowak była poruszona. — Dziękuję wam za odwagę — powiedziała cicho. — Obiecuję, że zajmę się tym.

Następnego dnia cała klasa została wezwana na rozmowę o tolerancji i szacunku dla innych. Bartek i Kuba patrzyli na nas spode łba, ale już nikt nie odważył się głośno wyśmiewać Mai.

Z czasem zaczęliśmy rozmawiać z innymi dziećmi z klasy. Okazało się, że wielu z nich też czuło się samotnych lub wykluczonych, tylko bali się o tym mówić.

Po kilku miesiącach Maja stała się jedną z najlepszych uczennic w klasie. Ja też poczułem się pewniej. Zaczęliśmy organizować wspólne projekty i wyjścia po lekcjach. Nasza klasa powoli zamieniała się w miejsce, gdzie każdy mógł być sobą.

Ale w domu nie wszystko było dobrze. Mama coraz częściej kłóciła się przez telefon z tatą o pieniądze i alimenty. Wieczorami słyszałem jej cichy płacz za ścianą.

Pewnego dnia wróciłem do domu i zobaczyłem ją siedzącą przy stole z głową w dłoniach.

— Adam… nie wiem już, co robić — wyszeptała. — Boję się o naszą przyszłość.

Usiadłem obok niej i objąłem ją tak samo mocno, jak kiedyś Maję pod kasztanem.

— Mamo… razem damy radę. Tak jak ja i Maja w szkole.

Uśmiechnęła się przez łzy i pocałowała mnie w czoło.

Czasem myślę o tym pierwszym dniu pod kasztanem i zastanawiam się: co by było, gdybym wtedy przeszedł obojętnie? Czy dobroć naprawdę może zmienić świat? Może to właśnie od takich małych gestów wszystko się zaczyna…