Gościnność, która stała się przekleństwem: Jak jedna wizyta zmieniła moje życie
— Zosiu, przecież to tylko na kilka dni! — głos mamy brzmiał jak rozkaz, choć próbowała go zmiękczyć uśmiechem. Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch, i patrzyłam przez okno na szarą ulicę. Wiosna dopiero się zaczynała, a ja już czułam ciężar nadchodzących dni.
Nie potrafiłam odmówić. Nigdy nie potrafiłam. Nawet kiedy wiedziałam, że kuzynka Aneta i jej mąż Mirek to nie są goście, których chciałabym widzieć w swoim mieszkaniu. Ale przecież rodzina to rodzina, prawda? Tak mnie wychowano: „Gość w dom, Bóg w dom”. Tylko dlaczego Bóg tak często przychodzi z walizką pełną roszczeń?
Pierwszego dnia wszystko wydawało się w porządku. Aneta rozsiadła się na kanapie, Mirek od razu zapytał o hasło do Wi-Fi. Przynieśli ze sobą torby pełne jedzenia, ale już po godzinie zaczęli narzekać: „A nie masz może lepszej kawy? Ta jest taka… zwyczajna”. Uśmiechałam się, choć w środku czułam ukłucie irytacji. Przecież mogłam kupić inną kawę. Mogłam się bardziej postarać.
Wieczorem mama zadzwoniła: — Zosiu, wszystko w porządku? — spytała z troską.
— Tak, mamo — skłamałam. — Są bardzo mili.
Ale już drugiego dnia zaczęły się drobne spięcia. Aneta weszła do mojej sypialni bez pukania, szukając ładowarki. Mirek zostawił brudne buty na dywanie. W kuchni znalazłam puste opakowania po moich ulubionych jogurtach. Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Przecież nie będę robić sceny o jogurt.
Wieczorem usiedliśmy przy stole. Aneta zaczęła opowiadać o swoich problemach finansowych, a Mirek narzekał na swoją pracę. Słuchałam ich, kiwając głową i podając kolejne herbaty. W pewnym momencie Aneta spojrzała na mnie i powiedziała:
— Zosiu, może pożyczysz nam trochę pieniędzy? Oddamy za tydzień.
Zamarłam. Nie miałam dużo oszczędności, ale nie potrafiłam odmówić. Wyjęłam z portfela dwieście złotych i podałam jej drżącą ręką.
— Dziękuję, jesteś kochana — powiedziała Aneta i uśmiechnęła się szeroko.
Następnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W mieszkaniu panował bałagan: brudne naczynia piętrzyły się w zlewie, a na stole leżały resztki jedzenia. Aneta i Mirek oglądali telewizję, śmiejąc się głośno.
— Przepraszam, moglibyście trochę posprzątać? — zapytałam nieśmiało.
Mirek spojrzał na mnie z irytacją:
— Przecież jesteśmy gośćmi! Nie przesadzaj.
Poczułam, jak narasta we mnie złość. Ale znów ją stłumiłam. Wieczorem zadzwoniła do mnie ciocia Helena:
— Zosiu, słyszałam, że Aneta z Mirkiem u ciebie są. Dobrze im tam?
— Tak… chyba tak — odpowiedziałam wymijająco.
Czwarty dzień był najgorszy. Wróciłam z pracy wykończona i zobaczyłam, że zniknął mój ulubiony sweter. Znalazłam go później w torbie Anety.
— Ojej, myślałam, że to mój! — zaśmiała się kuzynka.
Nie wiedziałam już, co powiedzieć. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Wieczorem wybuchła awantura. Mirek przyszedł do kuchni i zaczął podnosić głos:
— Twoja kawa jest niedobra, łóżko niewygodne, a ty ciągle masz minę jakbyś była obrażona!
Nie wytrzymałam:
— Może powinniście już wrócić do siebie? — powiedziałam cicho.
Aneta spojrzała na mnie z niedowierzaniem:
— Jak możesz być taka niewdzięczna? Przecież jesteśmy rodziną!
Wybiegłam do łazienki i rozpłakałam się jak dziecko. Po raz pierwszy poczułam prawdziwą bezsilność wobec własnej uprzejmości. Moja grzeczność stała się moją klątwą.
Następnego ranka Aneta i Mirek spakowali się w milczeniu. Nie pożegnali się nawet. W mieszkaniu zostały tylko ślady ich obecności: brudne kubki, pognieciona pościel i pustka.
Mama zadzwoniła wieczorem:
— I jak było?
— Już wyjechali — odpowiedziałam krótko.
— No widzisz? Dałaś radę! Jesteś dobrą osobą.
Ale czy naprawdę byłam dobrą osobą? Czy bycie dobrym oznacza pozwalanie innym na przekraczanie naszych granic?
Dziś patrzę na tamte dni z dystansem i wiem jedno: czasem trzeba umieć powiedzieć „nie”, nawet jeśli to boli. Bo czy warto poświęcać własny spokój dla cudzej wygody? Czy rodzina daje prawo do wszystkiego?
Ciekawa jestem, ilu z Was miało podobne doświadczenia. Czy naprawdę grzeczność zawsze popłaca?