Dziedzictwo nad morzem — gdy bliscy stają się obcy
— Aniu, dzwonił mój brat Marek — powiedział Michał, wchodząc do kuchni z telefonem w dłoni. — Umówił się z Kasią, że w sobotę do nas przyjadą. Tylko we dwoje, bez małżonków. Powiedział, że chce poważnie porozmawiać.
Zamarłam z kubkiem kawy w ręku. — Ciekawe, o czym tak ważnym, że nawet bez żon i dzieci? — zapytałam, próbując ukryć niepokój. Michał wzruszył ramionami, ale widziałam, że też jest spięty. Ostatni raz widzieliśmy się wszyscy razem na pogrzebie babci, pół roku temu. Od tamtej pory każdy żył swoim życiem, a rozmowy ograniczały się do krótkich wiadomości na Messengerze.
Sobota przyszła szybciej, niż bym chciała. Dom nad morzem, który odziedziczyliśmy po babci, zawsze był miejscem pełnym śmiechu i zapachu świeżo pieczonego chleba. Dziś jednak czułam w powietrzu coś ciężkiego, jakby burza miała zaraz wybuchnąć.
Marek i Kasia przyjechali punktualnie. Weszli bez uśmiechu, z poważnymi minami. Przy stole panowała niezręczna cisza. Michał nalał wszystkim herbaty, a ja nerwowo bawiłam się łyżeczką.
— Może przejdziemy od razu do rzeczy — zaczął Marek, patrząc mi prosto w oczy. — Chodzi o dom. O spadek po babci.
Serce mi zamarło. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko formalność, ale ton Marka nie pozostawiał złudzeń.
— Ustaliliśmy z Kasią, że chcielibyśmy sprzedać dom — powiedział cicho. — Potrzebujemy pieniędzy. Ty i Michał możecie zostać z częścią pieniędzy albo wykupić nasz udział.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Ten dom był dla mnie wszystkim — schronieniem po rozwodzie rodziców, miejscem pierwszych wakacji z Michałem, azylem po śmierci babci. — Chcecie sprzedać dom? — wyszeptałam. — Przecież to jedyne miejsce, które nas jeszcze łączy.
Kasia spuściła wzrok. — Aniu, rozumiemy twoje przywiązanie, ale życie jest drogie. Ja mam kredyt na mieszkanie, Marek stracił pracę… Nie możemy sobie pozwolić na sentymenty.
Michał milczał. Wiedziałam, że dla niego dom też jest ważny, ale zawsze był bardziej pragmatyczny ode mnie.
— A może moglibyśmy jakoś to rozwiązać inaczej? — zaproponowałam rozpaczliwie. — Może wynajmiemy dom latem turystom? Podzielimy się zyskami?
Marek pokręcił głową. — To za dużo zachodu. Potrzebujemy pieniędzy teraz.
W kuchni zapadła cisza tak gęsta, że niemal ją czułam na skórze. Widziałam łzy w oczach Kasi i gniew w spojrzeniu Marka. Michał patrzył na mnie bezradnie.
— Wiecie co? — odezwałam się drżącym głosem. — Zawsze myślałam, że rodzina to coś więcej niż pieniądze. Że dom babci to nie tylko mury i dach, ale nasze wspomnienia… Nasze dzieciństwo.
Marek wzruszył ramionami. — Wspomnienia nie opłacą rachunków.
Wyszłam na taras, żeby złapać oddech. Morze szumiało jak dawniej, ale ja czułam się zupełnie obca we własnym domu. Przypomniałam sobie letnie wieczory z babcią, kiedy opowiadała nam bajki i piekła drożdżówki. Czy naprawdę wszystko można przeliczyć na pieniądze?
Po chwili dołączyła do mnie Kasia. — Aniu… Przepraszam. Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale ja naprawdę nie mam wyjścia.
Spojrzałam na nią przez łzy. — Może gdybyśmy częściej ze sobą rozmawiali… Może wtedy nie byłoby tak trudno.
Kasia uśmiechnęła się smutno. — Może tak… Ale życie nas rozdzieliło.
Wieczorem usiedliśmy jeszcze raz przy stole. Michał próbował mediować:
— Może damy sobie trochę czasu? Nie musimy decydować dziś.
Ale Marek był nieugięty:
— Im szybciej załatwimy sprawę, tym lepiej dla wszystkich.
Noc była bezsenna. Siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła statków na horyzoncie. Czułam się zdradzona przez własną rodzinę i przez siebie samą — bo przecież wiedziałam, że życie nie jest bajką.
Rano Marek i Kasia wyjechali bez słowa pożegnania. Michał objął mnie w milczeniu.
— Co teraz? — zapytałam cicho.
— Nie wiem… Ale musimy być razem — odpowiedział.
Minęły tygodnie pełne telefonów do prawników i gorzkich rozmów z rodzeństwem. Ostatecznie zdecydowaliśmy się wykupić ich udziały dzięki pożyczce od teściów Michała. Dom został z nami, ale coś się zmieniło na zawsze.
Czasem siedzę na tarasie i słucham szumu morza, zastanawiając się: czy warto było walczyć o ten dom kosztem rodziny? Czy dziedzictwo może naprawdę połączyć ludzi… czy tylko ich dzieli? Co byście zrobili na moim miejscu?