Dwaj bracia, czyli jak życie ustawia wszystko na właściwych miejscach

— Dlaczego twój tata nigdy po ciebie nie przychodzi? — zapytał mnie Paweł na przerwie, a cała klasa nagle ucichła. Poczułem, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Miałem wtedy trzynaście lat i pierwszy raz poczułem się naprawdę inny. Wcześniej nie zastanawiałem się, dlaczego nie mam ojca. Mama zawsze powtarzała, że jesteśmy drużyną i że damy sobie radę. Ale wtedy, w tej dusznej klasie gimnazjum na warszawskiej Pradze, poczułem się jak ktoś gorszy.

Mój starszy brat Piotr był zupełnie inny. Miał już siedemnaście lat i wydawało mi się, że niczego się nie boi. Kiedyś był moim bohaterem — potrafił rozśmieszyć mamę nawet wtedy, gdy płakała po nocach. Ale odkąd zaczął liceum, coś się zmieniło. Coraz częściej wracał późno do domu, przesiadywał z kolegami na klatce schodowej i coraz rzadziej rozmawiał ze mną czy z mamą. Czułem, że oddala się od nas, ale nie wiedziałem dlaczego.

W naszym mieszkaniu na czwartym piętrze starej kamienicy zawsze było zimno zimą i duszno latem. Mama pracowała jako kasjerka w Biedronce i często wracała zmęczona do granic możliwości. Czasem widziałem, jak liczy drobniaki przy kuchennym stole i wzdycha ciężko. — Andrzejku, musimy jeszcze trochę poczekać z nowymi butami — mówiła cicho. Udawałem, że mnie to nie rusza, ale w środku czułem wstyd i złość.

Najgorzej było w szkole. Chłopcy przechwalali się nowymi telefonami, markowymi butami i samochodami swoich ojców. Ja milczałem. Czym mogłem się pochwalić? Tym, że potrafię zrobić obiad z trzech ziemniaków i resztki kiełbasy? Że znam wszystkie rozkłady tramwajów w Warszawie? Czułem się niewidzialny.

Pewnego wieczoru usłyszałem przez ścianę kłótnię Piotra z mamą. — Nie będziesz mi mówić, co mam robić! — krzyczał brat. — Mam dość tego życia! Chcę mieć normalną rodzinę! — A myślisz, że ja nie chcę?! — odpowiedziała mama łamiącym się głosem. — Robię wszystko, żebyście mieli lepiej! — To dlaczego tata nas zostawił?! — wykrzyczał Piotr i trzasnął drzwiami.

Leżałem wtedy w łóżku i płakałem w poduszkę. Nikt nie mówił o tacie. Mama zawsze unikała tego tematu, a Piotr udawał, że go to nie obchodzi. Ale ja widziałem, jak bardzo boli go brak ojca. I mnie też bolało.

Następnego dnia Piotr nie wrócił na noc do domu. Mama chodziła po mieszkaniu jak cień, dzwoniła do jego kolegów i szpitali. Ja siedziałem na parapecie i patrzyłem na puste podwórko. Bałem się, że już nigdy go nie zobaczę.

Po dwóch dniach Piotr wrócił. Był blady, miał podbite oko i śmierdział papierosami. Mama rzuciła się do niego z płaczem, a on stał sztywno i patrzył gdzieś ponad jej głową. — Przepraszam — powiedział tylko cicho i zamknął się w swoim pokoju.

Od tego czasu coś się zmieniło między nami wszystkimi. Piotr był jeszcze bardziej zamknięty w sobie, mama chodziła jakby przygarbiona pod ciężarem niewidzialnego plecaka. Ja próbowałem być niewidzialny, żeby nie dokładać im problemów.

Któregoś dnia wracając ze szkoły zobaczyłem Piotra stojącego pod blokiem z grupą chłopaków. Śmiali się głośno, pili piwo i rzucali pety na chodnik. Kiedy mnie zobaczył, podszedł bliżej.

— Ej, Andrzej — powiedział cicho. — Masz może dwa złote?

— Nie mam — odpowiedziałem szorstko.

— Dobra… — odwrócił się już na pięcie, ale zatrzymałem go.

— Piotrek… czemu ty taki jesteś? Czemu nas unikasz?

Spojrzał na mnie długo i ciężko westchnął.

— Bo nie umiem być taki jak ty… Ty zawsze jesteś grzeczny, uczysz się dobrze… A ja? Ja tylko wszystko psuję.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Chciałem go przytulić, ale bałem się jego reakcji.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole. Mama podała nam zupę z resztek warzyw i kawałkiem starego chleba.

— Musimy sobie jakoś radzić — powiedziała cicho. — Jesteśmy rodziną.

Piotr spojrzał na nią i nagle wybuchnął płaczem.

— Przepraszam mamo… Przepraszam za wszystko…

Mama objęła go ramieniem i pierwszy raz od dawna poczułem, że jesteśmy razem.

Minęły lata. Piotr wyjechał do pracy do Niemiec, żeby pomóc nam finansowo. Ja skończyłem studia dzięki stypendium socjalnemu i pracowałem dorywczo po lekcjach. Mama zachorowała na serce i musieliśmy się nią opiekować na zmianę.

Dziś patrzę na nasze życie z dystansu i widzę, jak bardzo nas ono ukształtowało. Bieda nauczyła nas pokory, brak ojca — siły i odpowiedzialności za siebie nawzajem. Czasem myślę o tych wszystkich chwilach wstydu i bólu… Czy gdyby tata został z nami, bylibyśmy szczęśliwsi? Czy może właśnie te trudności sprawiły, że jesteśmy dziś silniejsi?

Może życie naprawdę ustawia wszystko na właściwych miejscach? A może to my musimy nauczyć się akceptować to miejsce, które nam przypadło? Co o tym myślicie?