Dopóki nie skończysz osiemnastu lat – historia o dorastaniu bez wsparcia
– Dopóki nie skończysz osiemnastu lat, będę ci dawać pieniądze – niewiele, na jedzenie, na ubrania, starczy. A później – radź sobie sama, Jadziu. Nie wiem, jak potoczy się twoje życie, ale nie chcę, żebyś była taka jak my z ojcem – powiedziała mama, Anna Kowalska, patrząc na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby właśnie wyświadczyła mi największą łaskę. Stałam wtedy w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, myjąc talerze po kolacji. Ojciec siedział przy stole i czytał gazetę, nie podnosząc nawet wzroku. W tej chwili poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
Miałam wtedy szesnaście lat i po raz pierwszy zrozumiałam, że w moim domu nie ma miejsca na słabość. Mama zawsze była twarda – mówiła, że życie nauczyło ją nie ufać nikomu, nawet własnym dzieciom. Ojciec milczał. Czasem tylko rzucał krótkie uwagi: „Nie narzekaj”, „Każdy ma swoje problemy”, „Świat nie jest sprawiedliwy”.
Pamiętam, jak wracałam ze szkoły i widziałam przez okno sąsiadkę, panią Zofię, która tuliła swoją córkę po powrocie do domu. Zazdrościłam jej tego ciepła. U nas w domu przytulanie było czymś obcym – mama mówiła, że to „rozpuszczanie dzieci”.
Pewnego wieczoru, kiedy przyszłam do mamy z prośbą o pomoc w zadaniu z matematyki, spojrzała na mnie z irytacją:
– Jadzia, musisz nauczyć się radzić sobie sama. Ja w twoim wieku już pracowałam w sklepie i pomagałam babci na gospodarce.
– Ale ja nie rozumiem tych równań… – zaczęłam nieśmiało.
– To się naucz! – przerwała mi ostro. – Świat nie będzie cię głaskał po głowie.
Z czasem nauczyłam się nie prosić o pomoc. Zamykałam się w swoim pokoju i płakałam w poduszkę. Czułam się niewidzialna. W szkole byłam przeciętna – ani najlepsza, ani najgorsza. Nauczyciele mówili: „Jadzia jest cicha, spokojna, trochę zamknięta w sobie”. Nikt nie wiedział, co dzieje się w moim domu.
Najgorsze były święta. Wszyscy udawali szczęśliwą rodzinę. Mama gotowała barszcz i pierogi, ojciec ustawiał choinkę. Ale wystarczyło jedno krzywe słowo i atmosfera gęstniała jak śmietana na zsiadłe mleko.
– Po co tyle tych prezentów? – burknął ojciec pewnego roku.
– Bo dzieci lubią dostawać prezenty – odpowiedziała mama chłodno.
– Lepiej byś nauczyła ją życia – mruknął pod nosem.
Wtedy poczułam się jak ciężar. Jakby moja obecność była problemem do rozwiązania.
Kiedy skończyłam siedemnaście lat, zaczęłam pracować po szkole w piekarni. Pachniało tam świeżym chlebem i drożdżówkami. Pani Basia, właścicielka, była pierwszą osobą dorosłą, która zapytała mnie: „Jak się czujesz?”. Zaniemówiłam ze zdziwienia.
– Dobrze… chyba – odpowiedziałam niepewnie.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebować, powiedz mi – uśmiechnęła się ciepło.
To było coś nowego. Ktoś zauważył mnie naprawdę.
W domu jednak nic się nie zmieniało. Mama coraz częściej powtarzała: „Jeszcze tylko rok i będziesz dorosła. Musisz być silna”.
Czasem próbowałam rozmawiać z ojcem:
– Tato… czy ty mnie kochasz?
Podniósł wzrok znad gazety i spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu.
– Co za pytanie… Oczywiście, że cię kocham. Ale życie to nie bajka.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, co to znaczy być kochanym bezwarunkowo.
W dniu moich osiemnastych urodzin mama wręczyła mi kopertę z pieniędzmi i powiedziała:
– Teraz jesteś dorosła. Radź sobie sama.
Nie było tortu ani życzeń. Ojciec wyszedł do pracy wcześniej niż zwykle.
Przez kilka tygodni czułam się zagubiona jak dziecko we mgle. Próbowałam znaleźć mieszkanie na wynajem i pogodzić pracę z nauką do matury. Pani Basia pozwoliła mi zostać dłużej w piekarni po godzinach i czasem przynosiła mi kanapki.
Pewnego dnia wróciłam do domu po rzeczy i usłyszałam przez drzwi rozmowę rodziców:
– Myślisz, że sobie poradzi? – zapytał ojciec szeptem.
– Musi – odpowiedziała mama twardo. – Inaczej nigdy nie nauczy się życia.
Zrozumiałam wtedy, że ich „wsparcie” to była tylko nauka przetrwania. Nie potrafili inaczej.
Minęły lata. Skończyłam studia zaocznie i znalazłam pracę w księgowości. Mieszkałam sama w małym mieszkaniu na Pradze. Czasem dzwoniłam do mamy, ale rozmowy były krótkie i rzeczowe.
Któregoś dnia spotkałam panią Basię na targu.
– Jadzia! Jak się masz?
Uśmiechnęłam się szeroko.
– Dobrze… Naprawdę dobrze.
Wieczorem długo myślałam o tym wszystkim. Czy można wybaczyć rodzicom brak czułości? Czy można pokochać siebie, jeśli nigdy nie było się kochanym bezwarunkowo?
Może właśnie dlatego jestem dziś silna… Ale czy siła zdobyta przez samotność to naprawdę siła? Czy to tylko maska? Czasem zastanawiam się: co by było, gdyby mama choć raz mnie przytuliła? Czy byłabym inną osobą?