Dom po dziadku – cena rodzinnej wojny
– To niesprawiedliwe! – krzyknęła ciocia Iwona, trzaskając drzwiami salonu. Stałam wtedy przy oknie, patrząc na ogród, w którym jeszcze niedawno dziadek Zygmunt karmił wróble. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż krzyk. Mama siedziała przy stole z głową w dłoniach, a tata bezradnie rozcierał czoło. Wszyscy czekaliśmy na ten dzień, ale nikt nie był gotowy na to, co się wydarzy.
Dziadek zmarł dwa tygodnie temu. Był dla mnie kimś więcej niż tylko dziadkiem – był opoką, do której wracałam po każdej porażce. Kiedy zachorował, mama i ja przeprowadziliśmy się do jego domu w podwarszawskiej Zielonce. Opiekowałyśmy się nim przez ostatnie trzy lata jego życia: zmienianie opatrunków, gotowanie ulubionych klusek śląskich, czytanie gazet, kiedy już nie widział liter. Ciocia Iwona i wujek Marek przyjeżdżali rzadko – zawsze mieli coś ważniejszego do zrobienia. Ale teraz, gdy przyszło do podziału majątku, nagle wszyscy byli obecni.
Prawnik rozłożył testament na stole. – Zgodnie z wolą pana Zygmunta, dom zostaje przekazany Aleksandrze i jej matce – powiedział spokojnym głosem. Wujek Marek aż się zaczerwienił. – Jak to? Przecież my też jesteśmy rodziną! – wykrzyknął. Mama spojrzała na niego ze zmęczeniem. – Gdzie byliście przez te wszystkie lata? – zapytała cicho. Wujek wzruszył ramionami. – Pracowaliśmy! Mamy swoje życie! Ale to nie znaczy, że nie mamy prawa do domu ojca!
Wtedy zaczęło się piekło. Telefony, groźby, ciche rozmowy na korytarzu. Ciocia Iwona przestała odbierać od nas telefony. Wujek Marek przysłał list od swojego adwokata z żądaniem unieważnienia testamentu. Mama płakała nocami, a ja próbowałam być silna dla niej i dla siebie. Ale prawda była taka, że czułam się zdradzona przez własną rodzinę.
Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Siedziałam w kuchni z kubkiem herbaty, kiedy zadzwonił telefon. To była kuzynka Magda, córka Iwony. – Ola, czy naprawdę musicie być tacy zachłanni? – zapytała bez przywitania. – Przecież wszyscy kochaliśmy dziadka. – Magda… – zaczęłam, ale przerwała mi. – Mama mówi, że wasza opieka to była tylko gra pod publiczkę. Żeby dostać dom. – Poczułam, jak coś we mnie pęka. – Magda, przyjedź i zobacz, jak wyglądały nasze dni z dziadkiem. Zobacz jego zdjęcia z ostatnich miesięcy. To nie była gra.
Rozłączyła się bez słowa.
W szkole nie mogłam się skupić. Nauczycielka matematyki zapytała mnie o zadanie domowe, a ja nawet nie pamiętałam, co było zadane. Przyjaciółka Ania próbowała mnie pocieszyć: – Ola, rodzina to najgorszy wróg w takich sprawach. U nas po śmierci babci było to samo…
Ale ja nie chciałam wierzyć, że rodzina może się tak zmienić przez jeden dom.
Mama coraz częściej mówiła o sprzedaży domu i wyjeździe gdzieś daleko: – Może to jedyne wyjście? Może wtedy wszyscy się uspokoją? – pytała mnie wieczorami. Ale ja nie chciałam opuszczać miejsca pełnego wspomnień: zapachu starego drewna w przedpokoju, skrzypiących schodów, ogrodu z jabłonią, pod którą dziadek opowiadał mi bajki.
Pewnego dnia przyszła do nas ciocia Iwona. Bez zapowiedzi stanęła w drzwiach z czerwonymi oczami i drżącymi rękami. – Musimy porozmawiać – powiedziała cicho. Usiadłyśmy w salonie, gdzie jeszcze niedawno stało łóżko dziadka.
– Wiem, że byliśmy nieobecni – zaczęła ciocia. – Ale to nie znaczy, że nie boli nas jego strata…
– To dlaczego teraz walczycie tylko o dom? – zapytałam ostrożnie.
Ciocia spuściła wzrok.
– Boję się o przyszłość Magdy… O siebie… O to, że zostaniemy z niczym…
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie przeciwnika, ale zagubioną kobietę.
Rozmawiałyśmy długo tej nocy. O dzieciństwie mamy i cioci, o dziadku i jego surowości, o tym, jak każdy z nas inaczej przeżywa żałobę i strach przed samotnością.
Ale następnego dnia znów zadzwonił adwokat wujka Marka.
Walka trwała miesiącami. Sprawa trafiła do sądu. Sędzia słuchał naszych zeznań z kamienną twarzą. W końcu orzekł: testament jest ważny.
Wujek Marek przestał się odzywać na dobre. Magda napisała mi krótkiego SMS-a: „Nie licz na mnie już nigdy”.
Mama zamknęła się w sobie. Ja próbowałam żyć dalej: zdałam maturę, dostałam się na studia w Warszawie. Ale dom dziadka stał się dla mnie miejscem bólu i tęsknoty za tym, co było kiedyś.
Czasem siadam na ganku i patrzę na ogród pełen chwastów. Myślę o tym, jak jeden dom potrafił rozbić rodzinę na kawałki.
Czy naprawdę warto było walczyć o mury i dach kosztem miłości? Czy kiedykolwiek będziemy jeszcze rodziną?
Może każdy dom ma swoją cenę…