Dom marzeń, który stał się więzieniem: Historia Jadwigi

Leżąc w łóżku, wierciłam się niespokojnie, śledząc na suficie migoczące światła reflektorów przejeżdżających samochodów. Po parapetach stukał kapiący deszcz, a w salonie na kanapie głośno spał Wojtek. Przez chwilę jego chrapanie było jedynym dźwiękiem w mieszkaniu, aż nagle ucichł i zapanowała cisza, która bolała bardziej niż jakikolwiek krzyk. Jak dawno już nie spaliśmy razem…

Czternaście lat temu wszystko wyglądało inaczej. Pamiętam ten dzień, kiedy się poznaliśmy – spieszyłam się wtedy na urodziny mojej przyjaciółki Kasi, jak zwykle spóźniona. Wpadłam do tramwaju w ostatniej chwili i usiadłam naprzeciwko niego. Wojtek uśmiechnął się do mnie tym swoim nieśmiałym, trochę chłopięcym uśmiechem. Rozmawialiśmy całą drogę, a potem już nie chciałam wysiadać. To była miłość od pierwszego wejrzenia, taka, o której czyta się w książkach.

Wszystko potoczyło się szybko: wspólne mieszkanie, ślub w małym kościele na Pradze, potem kredyt na mieszkanie – nasz dom marzeń. Pamiętam, jak malowaliśmy ściany na żółto i niebiesko, śmiejąc się z plam farby na naszych ubraniach. Obiecywaliśmy sobie wtedy, że nigdy nie pozwolimy, by rutyna nas zniszczyła.

A jednak…

Teraz leżę sama w sypialni, a Wojtek śpi na kanapie. Ostatni raz przytulił mnie chyba przed rokiem. Zamiast rozmów są krótkie komunikaty: „Zostawiłem ci obiad w lodówce”, „Nie zapomnij zapłacić rachunku za prąd”. Czasem mam wrażenie, że jesteśmy tylko współlokatorami.

Dziś wieczorem znów się pokłóciliśmy. O co? O wszystko i o nic. O to, że znowu zostawił brudne naczynia w zlewie. O to, że ja za dużo pracuję i nie mam czasu na dom. O to, że on nie szuka nowej pracy od pół roku, odkąd go zwolnili z firmy budowlanej. Wojtek zamknął się w sobie, a ja coraz częściej wychodzę z domu tylko po to, żeby nie musieć patrzeć na jego smutne oczy.

– Jadwiga, czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytał cicho tydzień temu, kiedy wróciłam późno z pracy.

Nie odpowiedziałam wtedy nic. Bo jak odpowiedzieć na takie pytanie, kiedy sama nie znam odpowiedzi?

Czasem myślę o tym, co by było, gdybyśmy wtedy nie zdecydowali się na kredyt. Może gdybyśmy wynajmowali kawalerkę na Ochocie i nie mieli tylu zobowiązań, byłoby nam łatwiej? Może nie czulibyśmy się tak uwięzieni? Nasz dom marzeń stał się więzieniem – dla niego i dla mnie.

Mama mówiła mi zawsze: „Jadzia, dom to nie ściany i dach – to ludzie”. Ale co zrobić, kiedy ludzie przestają być dla siebie domem?

Wczoraj odwiedziła mnie Kasia. Siedziałyśmy przy kuchennym stole i piłyśmy herbatę z malinami.

– Jadzia, musisz coś zmienić – powiedziała stanowczo. – Albo rozmawiajcie szczerze, albo…

– Albo co? – przerwałam jej nerwowo.

– Albo odejdź. Nie możesz tak żyć wiecznie w zawieszeniu.

Patrzyłam na nią długo. Zazdrościłam jej odwagi – ona potrafiła odejść od męża po pięciu latach i zacząć wszystko od nowa. Ja nie umiem. Boję się samotności bardziej niż tej ciszy między nami.

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Wojtkiem.

– Może powinniśmy pójść do terapeuty? – zaproponowałam niepewnie.

Wojtek tylko wzruszył ramionami.

– Nie wierzę w takie rzeczy. To nie dla mnie.

Znowu ściana. Znowu mur milczenia.

Czasem wyobrażam sobie życie bez niego. Bez tych wszystkich niedopowiedzeń i rozczarowań. Ale zaraz potem przypominam sobie nasze wspólne chwile: wyjazd nad morze do Jastarni, kiedy Wojtek przez pół dnia szukał zgubionego pierścionka zaręczynowego w piasku; nasze pierwsze święta w nowym mieszkaniu; wieczory z winem i filmami na starym laptopie.

Czy można tak po prostu przekreślić czternaście lat?

Deszcz stuka coraz mocniej o parapet. Wstaję z łóżka i idę do kuchni. Otwieram okno – chłodne powietrze owiewa mi twarz. Patrzę na światła miasta i myślę o tym wszystkim, co straciłam po drodze do dorosłości: spontaniczność, radość z małych rzeczy, poczucie bezpieczeństwa.

Nagle słyszę kroki za plecami. To Wojtek.

– Nie śpisz? – pyta cicho.

Kręcę głową.

– Nie mogę zasnąć – odpowiadam równie cicho.

Stoi przez chwilę w progu kuchni. Wydaje mi się starszy niż jeszcze rok temu. Zmęczony życiem.

– Jadwiga… Przepraszam – mówi nagle i spuszcza wzrok.

Czuję łzy pod powiekami. Chciałabym go przytulić, ale coś mnie powstrzymuje.

– Za co? – pytam szeptem.

– Za wszystko… Za to, że cię zawiodłem. Że nie jestem już tym facetem, którego pokochałaś.

Milczymy długo. W końcu siadam przy stole i patrzę na niego bez słowa. On też siada naprzeciwko mnie.

– Może spróbujemy jeszcze raz? – pyta niepewnie.

Nie wiem, co odpowiedzieć. Boję się kolejnego rozczarowania. Ale jeszcze bardziej boję się tego, że pewnego dnia obudzę się zupełnie sama.

Patrzę na niego i widzę w jego oczach cień dawnego Wojtka – tego chłopaka z tramwaju sprzed czternastu lat.

Może dom marzeń to nie miejsce ani nawet ludzie… Może dom marzeń to odwaga do walki o siebie nawzajem?

Czy można odbudować coś, co wydaje się już dawno zrujnowane? Czy warto próbować jeszcze raz? Czasem myślę, że odpowiedzi na te pytania są ważniejsze niż wszystkie kredyty świata.