Dlaczego kochanka, dla której mąż zostawił rodzinę, jest smutna: Prawdziwe życie niewiele przypomina bajki
— Władysław, nie możesz tak po prostu odejść — usłyszałam przez telefon głos jego żony. Stałam w kuchni, ściskając filiżankę kawy tak mocno, że aż bolały mnie palce. Władysław był w łazience, a ja przypadkiem odebrałam jego telefon. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. — Proszę… oddaj mi go — dodała cicho kobieta po drugiej stronie.
To był moment, w którym zrozumiałam, że bajka, którą sobie wyobrażałam, nie istnieje. Jeszcze kilka miesięcy temu byłam przekonana, że jestem silna i niezależna. Że nigdy nie pozwolę sobie na romans z żonatym mężczyzną. Ale życie potrafi zaskoczyć nawet tych najbardziej pewnych siebie.
Poznałam Władysława w kawiarni na Nowym Świecie. Był elegancki, miał błysk w oku i ten specyficzny sposób mówienia, który sprawiał, że czułam się wyjątkowa. Zaczęło się od niewinnej rozmowy o książkach, potem były długie spacery po Łazienkach i wieczorne telefony. Władysław nie ukrywał przede mną, że ma żonę i dwójkę dzieci. Mówił o tym z pewnym smutkiem, jakby już wtedy żegnał się ze swoim dawnym życiem.
— Amelia, z tobą czuję się naprawdę sobą — powtarzał mi często. — W domu jestem tylko cieniem.
Wierzyłam mu. Chciałam wierzyć, że jestem tą jedyną osobą na świecie, która potrafi go uszczęśliwić. Z czasem nasze spotkania stały się coraz częstsze i coraz bardziej namiętne. Władysław zaczął zostawać u mnie na noc, przynosił kwiaty i gotował śniadania. Czułam się jak bohaterka filmu romantycznego.
Ale rzeczywistość szybko zaczęła pukać do drzwi mojego mieszkania. Najpierw były ukradkowe telefony od jego żony — najpierw pełne gniewu, potem coraz bardziej błagalne. Potem pojawiły się dzieci pod moim blokiem — dwie dziewczynki w szkolnych mundurkach, które patrzyły na mnie z wyrzutem.
— Tata powiedział, że już tu mieszka — powiedziała starsza z nich. — Czy pani jest teraz naszą mamą?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zrobiło mi się niedobrze ze wstydu i żalu. Przez chwilę miałam ochotę uciec i nigdy nie wracać do tego mieszkania.
Władysław próbował wszystko tłumaczyć.
— Amelia, one muszą się przyzwyczaić. To dla nich trudne, ale przecież nie możemy żyć w kłamstwie.
Ale czy naprawdę nie mogliśmy? Czy to ja byłam tą osobą, która miała prawo rozbijać rodzinę? Zaczęłam coraz częściej zadawać sobie to pytanie.
Moja mama przestała się do mnie odzywać. — Nie poznaję cię — powiedziała przez telefon. — Zawsze byłaś taka rozsądna. Jak mogłaś to zrobić?
Przyjaciółki zaczęły unikać spotkań ze mną. W pracy wszyscy patrzyli na mnie jak na kogoś obcego. Nawet sąsiadka z naprzeciwka przestała mówić mi „dzień dobry”.
A Władysław? On był coraz bardziej zmęczony. Zaczął wracać późno z pracy, coraz częściej zamykał się w sobie.
— To wszystko jest trudniejsze niż myślałem — przyznał pewnego wieczoru. — Dzieci mnie nienawidzą. Moja matka nie chce mnie znać. A ja… ja nie wiem już, kim jestem.
Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: o to, kto wyniesie śmieci, kto zrobi zakupy, kto zapomni o rocznicy naszego pierwszego spotkania. Z bajki została tylko szara codzienność.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Władysława siedzącego na kanapie z walizką obok siebie.
— Muszę wrócić do dzieci — powiedział cicho. — One mnie potrzebują bardziej niż ty.
Nie płakałam wtedy. Byłam zbyt zmęczona na łzy. Przez kilka dni chodziłam po mieszkaniu jak cień samej siebie. Próbowałam znaleźć sens w tym wszystkim, co się wydarzyło.
Dziś wiem jedno: prawdziwe życie niewiele przypomina bajki. Często myślimy, że wystarczy odebrać komuś szczęście i wszystko ułoży się po naszej myśli. Ale szczęście zbudowane na cudzym nieszczęściu zawsze ma kruche fundamenty.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym cofnęła czas, zrobiłabym to samo? Czy warto było poświęcić tyle dla kilku chwil iluzorycznego szczęścia? Może prawdziwa siła polega na tym, by umieć odejść zanim będzie za późno?