Decyzja, której nigdy nie chciałam: między mężem a wnukami

— Wanda, nie możesz ich więcej wpuszczać do domu! — głos Edwarda rozbrzmiał w kuchni jak wystrzał. Stałam przy zlewie, myjąc filiżanki po popołudniowej kawie z wnukami. Ręce mi zadrżały, porcelana zadźwięczała niebezpiecznie. Odwróciłam się powoli, patrząc na męża, z którym przeżyłam czterdzieści lat.

— O czym ty mówisz? — spytałam cicho, choć w środku już czułam narastający bunt.

— Dobrze wiesz. Nie chcę widzieć tych dzieci w naszym domu, dopóki ich ojciec się nie opamięta! — Jego twarz była czerwona, oczy błyszczały gniewem.

To był ten moment, kiedy świat, który budowałam przez całe dorosłe życie, zaczął się sypać. Jeszcze kilka miesięcy temu byliśmy „klasyczną” rodziną z polskiego miasta średniej wielkości: Edward – szanowany dyrektor firmy budowlanej, ja – nauczycielka matematyki w technikum, dom na przedmieściach, syn Michał, synowa Ania i dwójka wnuków – Zosia i Staś. Wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu.

Aż do dnia, kiedy Michał przyszedł do nas z walizką i dwójką dzieci. Ania zostawiła go dla innego mężczyzny. Michał był rozbity, dzieci płakały. Przyjęliśmy ich bez słowa sprzeciwu. Przez kilka tygodni nasz dom zamienił się w schronienie: Zosia tuliła się do mnie każdej nocy, Staś bał się zasypiać bez światła. Michał milczał godzinami, patrząc w okno. Ja gotowałam obiady, prałam ubrania, próbowałam posklejać ich świat.

Edward początkowo był wyrozumiały. Ale kiedy Michał zaczął coraz częściej wychodzić wieczorami — szukać pracy, jak twierdził — a dzieci zostawały ze mną, coś w moim mężu pękło. Zaczął narzekać na hałas, bałagan, brak prywatności. Coraz częściej zamykał się w swoim gabinecie. Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi jego rozmowę telefoniczną: „Nie wiem, ile jeszcze to wytrzymam. Wanda myśli tylko o nich”.

Zaczęliśmy się kłócić. O drobiazgi: o to, że Zosia rozlała sok na dywan, że Staś zostawił buty w przedpokoju. Ale wiedziałam, że chodzi o coś więcej — o to, że Edward czuł się odsunięty na boczny tor. Że nie był już najważniejszy.

Pewnego dnia Michał oznajmił, że znalazł pracę w Warszawie i wyprowadza się z dziećmi do wynajętego mieszkania. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Ulgę — bo może wróci spokój; smutek — bo dom opustoszeje.

Ale wtedy zaczęły się prawdziwe problemy. Michał nie radził sobie finansowo. Dzwonił do mnie po pomoc: „Mamo, możesz przyjechać po dzieci? Mam nadgodziny”. Jeździłam do Warszawy co tydzień, zabierałam Zosię i Stasia na weekendy do naszego domu.

Edward coraz bardziej się buntował. Pewnego wieczoru wybuchł:

— Wanda! To nie jest dom dziecka! Ja też mam prawo do spokoju! — krzyczał tak głośno, że dzieci schowały się za kanapą.

— To są nasze wnuki! — odpowiedziałam drżącym głosem.

— A Michał? On sobie świetnie radzi bez ciebie! Ty tylko mu przeszkadzasz! — rzucił z goryczą.

Wtedy poczułam coś nowego: gniew i żal. Przez całe życie byłam tą „dobrą żoną”, która dbała o dom i męża. Teraz miałam wybierać między nim a własnymi wnukami?

Zaczęłam coraz częściej nocować u Michała w Warszawie. Edward milczał przez telefon albo rzucał krótkie „nie mam czasu”. W końcu przestał odbierać moje połączenia.

Któregoś dnia wróciłam do domu po tygodniu nieobecności. Edward siedział przy stole z walizką obok siebie.

— Wyjeżdżam do siostry na wieś. Muszę odpocząć od tego wszystkiego — powiedział bez emocji.

Patrzyłam na niego długo. Chciałam go zatrzymać, powiedzieć coś czułego — ale słowa ugrzęzły mi w gardle.

Przez następne tygodnie żyliśmy osobno. Ja — między Warszawą a naszym domem; on — u siostry pod Lublinem. Wnuki coraz bardziej przywiązywały się do mnie; Michał coraz częściej prosił o pomoc.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Zosia:

— Babciu, czy możesz przyjechać? Tata jest smutny.

Pojechałam bez wahania.

W drodze powrotnej zadzwonił Edward:

— Wanda… czy ty jeszcze wrócisz do domu?

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie miałam obraz śpiących wnuków i pustego domu na przedmieściach.

Teraz siedzę przy kuchennym stole i piszę te słowa. Nie wiem, jaką decyzję powinnam podjąć. Czy można być dobrą żoną i dobrą babcią jednocześnie? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością do partnera a miłością do dzieci i wnuków?

Może to jest właśnie cena bycia kobietą w polskiej rodzinie: zawsze ktoś będzie niezadowolony z naszych wyborów… Jak wy byście postąpili na moim miejscu?