Czwartek, który zmienił wszystko: Historia podziału, który rozdzielił rodzinę
– Zosiu, proszę, usiądźcie już – głos mamy drżał lekko, choć starała się to ukryć. Siedziałam na brzegu kanapy, obok mnie moja młodsza siostra, Marta. W powietrzu wisiało napięcie, którego nie dało się rozciąć nawet najostrzejszym nożem. Tata krzątał się przy stole, nalewając herbatę, jakby chciał odwlec nieuniknione.
Od tygodni wiedziałam, że ten dzień nadejdzie. Odkąd babcia zmarła, temat mieszkania wracał jak bumerang. Rodzice powtarzali, że musimy podjąć decyzję wspólnie, sprawiedliwie. Ale czy w rodzinie sprawiedliwość naprawdę istnieje?
– Chcemy z wami porozmawiać o mieszkaniu po babci – zaczął tata, patrząc na mnie z niepokojem. – To dla nas wszystkich trudny temat.
Marta od razu wyprostowała się na krześle. Zawsze była tą bardziej pewną siebie, tą, która potrafiła wywalczyć swoje. Ja… ja byłam raczej cicha, zawsze starałam się nie sprawiać problemów.
– Wiem, że to ważne – powiedziałam cicho. – Rozmawialiśmy o tym już tyle razy…
Mama spojrzała na mnie z troską, ale w jej oczach widziałam coś jeszcze – może wyrzuty sumienia? Może strach?
– Zdecydowaliśmy – zaczęła powoli – że mieszkanie przepiszemy na Martę.
Przez chwilę nie zrozumiałam. Spojrzałam na siostrę, która już uśmiechała się szeroko. Potem na rodziców. Czułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody.
– Co? – wyszeptałam. – Ale… dlaczego?
Tata spuścił wzrok. – Marta jest w trudniejszej sytuacji. Ma małe dziecko, jej mąż stracił pracę… Ty masz dobrą pracę w Warszawie, radzisz sobie sama.
Zacisnęłam dłonie w pięści. – Ale przecież to mieszkanie miało być dla nas obu! Babcia zawsze mówiła…
– Babcia nie zostawiła testamentu – przerwała mi mama łagodnie. – Musieliśmy podjąć decyzję.
W mojej głowie kłębiły się myśli. Przypomniałam sobie wszystkie wieczory spędzone z babcią przy herbacie i szarlotce, jej opowieści o dawnych czasach, jej śmiech. Przypomniałam sobie też Martę, która wpadała do babci tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowała.
– To niesprawiedliwe – powiedziałam drżącym głosem. – Zawsze byłam dla was niewidzialna? Czy naprawdę liczy się tylko to, kto ma większy problem?
Marta wzruszyła ramionami. – Zosiu, nie przesadzaj. Ty masz wszystko: pracę, mieszkanie w stolicy… Ja mam dziecko i kredyt!
– Ale to nie znaczy, że można mnie tak po prostu pominąć! – wybuchłam. – Czy kiedykolwiek zapytaliście mnie, czego ja chcę?
Mama zaczęła płakać. Tata próbował ją uspokoić, ale ja już nie słuchałam. Wstałam gwałtownie i wybiegłam z pokoju.
Na klatce schodowej zatrzymałam się i oparłam czoło o zimną ścianę. Czułam się zdradzona przez własną rodzinę. Przez całe życie starałam się być tą dobrą córką: pomagałam w domu, opiekowałam się babcią, nigdy nie sprawiałam kłopotów. A teraz… teraz zostałam z niczym.
Przez kolejne dni rodzice próbowali się ze mną kontaktować. Pisali wiadomości, dzwonili. Nie odbierałam. Nie wiedziałam nawet, co mogłabym im powiedzieć. W pracy byłam jak cień samej siebie. Koledzy pytali, czy wszystko w porządku, ale tylko uśmiechałam się blado i mówiłam: „Tak, po prostu jestem zmęczona”.
Wieczorami płakałam do poduszki. Próbowałam zrozumieć ich decyzję. Próbowałam sobie wmówić, że to nic takiego – przecież mam swoje życie w Warszawie, radzę sobie sama. Ale to nie chodziło o mieszkanie. Chodziło o poczucie bycia ważną dla własnej rodziny.
Po tygodniu zadzwoniła Marta.
– Zosiu… możemy porozmawiać?
Nie chciałam rozmawiać, ale coś w jej głosie sprawiło, że się zgodziłam.
Spotkałyśmy się w kawiarni niedaleko mojego mieszkania. Marta wyglądała na zmęczoną i zestresowaną.
– Przepraszam – powiedziała od razu. – Wiem, że to wszystko jest trudne… Ale ja naprawdę nie miałam wyjścia.
– Miałaś wybór – odpowiedziałam chłodno. – Mogłyśmy sprzedać mieszkanie i podzielić się pieniędzmi. Albo wynająć je i dzielić się czynszem.
Marta spuściła wzrok.
– Rodzice bali się, że sobie nie poradzę… A ty zawsze byłaś taka silna…
Poczułam gniew i żal jednocześnie.
– Może gdybyście czasem zapytali mnie o zdanie…
Milczałyśmy przez chwilę.
– Chciałabym to naprawić – powiedziała cicho Marta. – Może mogłybyśmy jakoś się dogadać? Może chcesz zamieszkać ze mną? Albo…
Pokręciłam głową.
– To już nie ma znaczenia. Chodzi o coś więcej niż mieszkanie.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Wiedziałam już, że tej rany nie da się tak łatwo zagoić.
Minęły miesiące. Rodzina próbowała odbudować relacje, ale coś we mnie pękło na zawsze. Zaczęłam częściej spotykać się z przyjaciółmi, szukać wsparcia poza domem rodzinnym. Zrozumiałam też coś ważnego: czasem trzeba postawić siebie na pierwszym miejscu.
Często wracam myślami do tamtego czwartku i pytam siebie: czy można wybaczyć rodzinie taką zdradę? Czy więzy krwi są silniejsze niż poczucie sprawiedliwości? Może każdy z nas musi kiedyś wybrać między lojalnością wobec innych a lojalnością wobec samego siebie?