Czterdzieści lat pod jednym dachem z mamą – czy w końcu odważę się żyć po swojemu?

– Michał, znowu nie wyniosłeś śmieci! – głos mamy przeszył ciszę poranka jak dźwięk syreny alarmowej. Siedziałem przy kuchennym stole, próbując ukryć się za gazetą, ale jej spojrzenie i tak mnie dosięgło. – Ile razy mam ci powtarzać? Przecież wiesz, że śmierdzi!

Miałem czterdzieści lat. Czterdzieści. A mimo to czułem się jak dziecko, które nie odrobiło lekcji. W naszym dwupokojowym mieszkaniu na Bródnie każdy dzień był powtórką z rozrywki: śniadanie pod jej okiem, praca zdalna przy kuchennym stole, wieczorne narzekania na politykę i ceny w Biedronce. I nieustanne poczucie winy – bo przecież mama tyle dla mnie poświęciła.

– Przepraszam, zaraz wyniosę – mruknąłem, ale ona już była w swoim żywiole.

– Gdybyś miał żonę, to byś się tak nie obijał! – rzuciła z wyrzutem. – Ale kto cię weźmie, jak nawet śmieci nie potrafisz wynieść?

Zacisnąłem pięści pod stołem. Ile razy słyszałem te słowa? Setki? Tysiące? Każdego dnia wbijała mi je do głowy jak gwoździe. A ja… ja nie miałem odwagi powiedzieć jej, że duszę się w tym mieszkaniu, w tej relacji, w tej roli wiecznego syna.

Kiedyś próbowałem. Miałem dwadzieścia pięć lat, pierwszą poważną pracę w banku i marzenie o własnym kącie. Powiedziałem jej wtedy nieśmiało:

– Mamo, może bym się wyprowadził? Wynajął coś z kolegą…

Pamiętam jej łzy. Pamiętam, jak usiadła na kanapie i zaczęła płakać:

– Michałku, jak możesz mnie zostawić? Przecież ja tylko ciebie mam! Twój ojciec odszedł, kiedy miałeś pięć lat…

I zostałem. Bo jak miałem ją skrzywdzić? Jak miałem być tym złym?

Lata mijały. Praca zmieniała się na lepszą, potem na gorszą. Koleżanki z pracy wychodziły za mąż, rodziły dzieci, wracały z urlopów macierzyńskich. Ja wracałem do mamy. Do jej rosołu, jej narzekań i jej samotności.

Czasem próbowałem się buntować. Raz nawet poznałem Magdę – cudowną dziewczynę z sąsiedztwa. Zaprosiłem ją na kawę do domu. Mama przez cały wieczór siedziała z nami w salonie, komentując każdy temat:

– Magda, a ty umiesz gotować? Bo Michał to tylko jajecznicę…

Magda już więcej nie zadzwoniła.

Z czasem pogodziłem się z losem. Zacząłem mówić sobie: „Może tak miało być? Może jestem po prostu odpowiedzialnym synem?”. Ale nocami budziłem się zlany potem, śniąc o tym, że mam własny pokój gdzieś daleko stąd. Że mogę zasnąć bez dźwięku jej kroków za ścianą.

W zeszłym roku mama zachorowała – nic poważnego, zwykłe zapalenie płuc – ale wtedy poczułem prawdziwy strach. Co będzie, jeśli jej zabraknie? Kim będę bez niej? Czy potrafię żyć sam?

Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że liczę dni do czterdziestych pierwszych urodzin jak więzień odliczający kres wyroku. W pracy unikam rozmów o rodzinie. Koledzy pytają:

– Michał, czemu nie masz żony? Dzieci?

Śmieję się nerwowo:

– Jeszcze mam czas.

Ale wiem, że czas ucieka.

Wczoraj wieczorem doszło do awantury. Mama znalazła moje CV na biurku.

– Po co ci to? Chcesz zmienić pracę? Przecież tu masz wszystko! – krzyczała.

– Mamo, chcę spróbować czegoś nowego…

– Ty zawsze tylko myślisz o sobie! A ja? Kto mi pomoże?

Wybiegłem z domu. Szedłem bez celu przez osiedle, mijając blokowiska i kioski z zapiekankami. Czułem się jak chłopiec zagubiony we mgle.

Zadzwoniłem do siostry ciotecznej, Kasi.

– Michał, musisz w końcu pomyśleć o sobie – powiedziała stanowczo. – Mama cię kocha, ale nie możesz być jej zakładnikiem całe życie.

Zakładnikiem… To słowo uderzyło mnie jak obuchem.

Dziś rano patrzyłem na siebie w lustrze. Siwe włosy na skroniach, zmarszczki wokół oczu. Czy to naprawdę ja? Czy to życie jest moje?

Podjąłem decyzję: wynajmę kawalerkę na Pradze. Może będzie ciasno i drogo, ale muszę spróbować. Muszę zobaczyć, kim jestem bez niej.

Wieczorem usiadłem naprzeciwko mamy.

– Mamo… muszę ci coś powiedzieć.

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Wynajmuję mieszkanie. Wyprowadzam się za miesiąc.

Przez chwilę była cisza tak gęsta, że aż bolały mnie uszy.

– Zostawiasz mnie… – wyszeptała.

– Nie zostawiam cię. Po prostu chcę być dorosły.

Nie wiem jeszcze, jak sobie poradzimy – ona i ja. Ale wiem jedno: jeśli nie spróbuję teraz, już nigdy nie będę wolny.

Czy naprawdę można kochać kogoś tak bardzo, że aż traci się siebie? Czy odwaga do życia po swojemu zawsze musi boleć?