Czemu nawet szklanki wody nie podam chorej teściowej?
— Naprawdę nie możesz mi podać tej szklanki wody? — jej głos, słaby i zachrypnięty, rozbrzmiewa w kuchni jak dźwięk tłuczonego szkła. Patrzę na nią przez chwilę, stojąc przy zlewie, z dłonią zaciśniętą na kubku. Wiem, że powinnam. Wiem, że każda dobra synowa już by biegła z wodą, z uśmiechem na ustach i troską w oczach. Ale ja stoję nieruchomo.
Moja teściowa, pani Halina, leży na kanapie w salonie. Od tygodnia jest chora — lekarz powiedział, że to grypa, ale ona zachowuje się tak, jakby umierała. Zawsze była mistrzynią dramatyzowania. Przez piętnaście lat naszego wspólnego życia pod jednym dachem nauczyłam się rozpoznawać jej teatralne gesty i miny. Ale tym razem coś we mnie pękło.
Pamiętam pierwszy dzień po ślubie z Piotrem. Wprowadziłam się do ich domu — wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie początek końca mojej wolności. Halina przywitała mnie chłodnym spojrzeniem i słowami: „Mam nadzieję, że umiesz gotować, bo mój syn jest przyzwyczajony do domowego jedzenia.” Uśmiechnęłam się wtedy naiwnie, myśląc, że to żart. Szybko przekonałam się, jak bardzo się myliłam.
Przez lata słyszałam, że jestem za chuda, za gruba, za cicha, za głośna. Że źle wychowuję dzieci, że nie umiem sprzątać, że Piotr wygląda na zmęczonego przeze mnie. Każde moje potknięcie było wyolbrzymiane i omawiane przy rodzinnych obiadach. „Agnieszka znowu przypaliła ziemniaki”, „Agnieszka nie umie nawet dobrze wyprasować koszuli”. Nawet gdy starałam się ze wszystkich sił — zawsze było źle.
Piotr przez większość czasu milczał. Pracował dużo, wracał późno i udawał, że nie widzi konfliktów. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, wzruszał ramionami: „Wiesz jaka jest mama, nie przejmuj się.” Ale jak się nie przejmować, kiedy codziennie czujesz się jak intruz we własnym domu?
Z czasem nauczyłam się ignorować jej docinki. Zajęłam się dziećmi, pracą, własnym życiem. Ale Halina zawsze znajdowała sposób, żeby mnie zranić. Potrafiła wejść do pokoju bez pukania i zacząć przestawiać moje rzeczy. Krytykowała wszystko — od wyboru firanek po sposób wychowywania syna. Czasem miałam wrażenie, że czerpie z tego satysfakcję.
Najgorsze były święta. Wszyscy przy stole, a ona z uśmiechem opowiadała historie o tym, jak to Piotr był szczęśliwszy zanim mnie poznał. Jak to kiedyś dom był czystszy i weselej się w nim żyło. Siedziałam wtedy cicho, zaciskając zęby i powstrzymując łzy.
A teraz leży chora i patrzy na mnie tymi swoimi oczami pełnymi wyrzutu. „Nie mogę sama wstać”, mówi cicho. Wiem, że mówi prawdę — jest słaba i potrzebuje pomocy. Ale ja… ja nie potrafię się przełamać.
W głowie słyszę jej głos sprzed lat: „Nigdy nie będziesz dla Piotra wystarczająco dobra.” Może dlatego teraz nie jestem wystarczająco dobra nawet dla niej? Może to zemsta? A może po prostu jestem już tak zmęczona tą walką?
— Agnieszka! — woła znowu. — Słyszysz mnie?
Odkładam kubek i podchodzę do drzwi salonu. Stoję w progu i patrzę na nią długo. Widzę jej zmęczoną twarz, siwe włosy rozrzucone na poduszce. Przez chwilę czuję coś na kształt współczucia — ale zaraz przypominam sobie wszystkie te lata upokorzeń.
— Zaraz ci przyniosę wodę — mówię chłodno.
Odwracam się i idę do kuchni. Ręce mi drżą. Napełniam szklankę wodą z kranu i stawiam ją na stole obok niej bez słowa.
— Dziękuję — mówi cicho.
Nie odpowiadam. Siadam na krześle naprzeciwko i patrzę przez okno na ogród. Przypominam sobie czasy, kiedy jeszcze wierzyłam, że rodzina to wsparcie i miłość. Teraz wiem, że czasem rodzina to tylko obowiązek i ciężar.
Wieczorem Piotr wraca do domu. Pyta: — Jak mama?
— Lepiej — odpowiadam krótko.
Patrzy na mnie uważnie.
— Pomogłaś jej?
Milczę przez chwilę.
— Tak… Ale nie wiem, ile jeszcze dam radę.
Piotr wzdycha i wychodzi z kuchni bez słowa.
Zostaję sama ze swoimi myślami. Czy jestem złą osobą? Czy powinnam wybaczyć jej wszystko tylko dlatego, że jest chora? Czy to normalne, że po tylu latach upokorzeń nie potrafię już być dla niej dobra?
Czasem myślę o tym, jak wyglądałoby moje życie bez niej pod jednym dachem. Czy byłabym szczęśliwsza? Czy Piotr byłby inny? A może to ja powinnam była postawić granice dużo wcześniej?
Patrzę na Halinę śpiącą na kanapie i czuję pustkę. Nie nienawiść — po prostu pustkę.
Może kiedyś będę potrafiła jej wybaczyć. Może kiedyś podam jej tę szklankę wody z serca, a nie z obowiązku.
Ale dzisiaj… dzisiaj nie potrafię.
Czy to naprawdę ja jestem potworem? Czy po prostu człowiekiem zmęczonym walką o odrobinę szacunku? Może czasem nawet najlepsza synowa ma prawo powiedzieć: dość.