Córka oskarżyła mnie publicznie. Wstyd, który zamknął mnie w domu…
— Mamo, przestań udawać, że wszystko jest w porządku! — głos Kingi odbił się echem po sali wiejskiego domu kultury. Stałam na środku, z oczami wbitymi w podłogę, a wokół mnie zebrała się cała wieś. To miało być zwykłe zebranie rodziców i nauczycieli, na które przyszłam z przyzwyczajenia, choć już od dwóch lat byłam na emeryturze. Nie spodziewałam się, że właśnie tam, publicznie, moja własna córka wyciągnie na światło dzienne nasze rodzinne brudy.
Wiedziałam, że Kinga ma do mnie żal. Od lat nie rozmawiałyśmy ze sobą normalnie. Ale nigdy nie sądziłam, że posunie się aż tak daleko. — Przez całe życie udawała pani wzorową matkę i nauczycielkę, a w domu… — Kinga przerwała, jakby zabrakło jej tchu. — W domu była pani tyranem! — dokończyła z drżącym głosem.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Ludzie patrzyli na mnie z niedowierzaniem i ciekawością. Ktoś szepnął coś do sąsiadki, inny odwrócił wzrok. Przez chwilę miałam ochotę uciec, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Stałam tam jak skamieniała, próbując zrozumieć, jak do tego doszło.
Zawsze byłam wymagająca. Uczyłam matematyki przez trzydzieści lat. W mojej klasie nie było miejsca na lenistwo czy bylejakość. Dzieci mnie szanowały — przynajmniej tak myślałam. W domu też trzymałam dyscyplinę. Mój mąż, Andrzej, był cichy i wycofany; to ja byłam tą silną. Chciałam dla Kingi jak najlepiej. Chciałam, żeby była kimś więcej niż tylko „dziewczyną ze wsi”.
— Pamiętasz, jak zamykałaś mnie w pokoju za trójkę z polskiego? — Kinga podniosła głos jeszcze bardziej. — Albo jak kazałaś mi sprzątać cały dom, kiedy wracałaś zmęczona ze szkoły? Nigdy nie mogłam być sobą! — Jej słowa były jak ciosy.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież robiłam to wszystko z troski! Chciałam ją wychować na porządną osobę. Tak mnie uczono — dyscyplina i zasady przede wszystkim.
Po tym spotkaniu nie wychodziłam z domu przez dwa tygodnie. Ludzie przestali się ze mną witać na ulicy. Sąsiadka Zosia przyniosła mi ciasto i powiedziała szeptem: — Nie przejmuj się, dzieci teraz takie są… Ale widziałam w jej oczach współczucie pomieszane z ciekawością.
Andrzej próbował mnie pocieszyć, ale sam był zagubiony. — Może powinnaś z nią porozmawiać? — zaproponował nieśmiało.
— O czym? O tym, że jestem potworem? — odpowiedziałam ostro.
Wieczorami siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła domów sąsiadów. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy naprawdę byłam taka okrutna? Przecież nigdy jej nie biłam, nie głodziłam… Ale może faktycznie byłam zbyt surowa?
Próbowałam przypomnieć sobie chwile, kiedy Kinga była mała. Jak biegała po ogrodzie z rozczochranymi włosami i śmiała się do rozpuku. Jak tuliła się do mnie po koszmarze nocnym. Kiedy to wszystko się zmieniło?
Pewnego dnia dostałam list. Rozpoznałam pismo Kingi od razu — charakterystyczne, lekko pochylone litery.
„Mamo,
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy mogły rozmawiać jak dawniej. Wiem, że cię zraniłam tym, co powiedziałam publicznie. Ale musiałam to zrobić — dla siebie. Przez lata czułam się niewidzialna i nieważna przy tobie. Może kiedyś zrozumiesz.”
Czytałam ten list dziesiątki razy. Każde słowo bolało coraz bardziej. Zaczęłam analizować swoje życie — każdą decyzję wychowawczą, każde słowo wypowiedziane w gniewie czy rozczarowaniu.
W naszej wsi plotki rozchodziły się szybciej niż wiatr. Jedni mówili: „To przez te nowe czasy, dzieci nie mają szacunku”, inni: „Może faktycznie była za ostra”. Czułam się osaczona spojrzeniami i szeptami.
Pewnego popołudnia odwiedziła mnie dawna uczennica, Marta.
— Pani Aniu… — zaczęła niepewnie. — Chciałam tylko powiedzieć, że dzięki pani jestem dziś kimś. Było ciężko, ale nauczyła mnie pani walczyć o siebie.
Uśmiechnęłam się blado. — Dziękuję ci, Marto…
Ale to nie zmieniało faktu, że moja własna córka czuła się przy mnie nieszczęśliwa.
Zaczęłam pisać do Kingi wiadomości na Messengerze. Najpierw krótkie: „Jak się czujesz?”, potem dłuższe: „Chciałabym porozmawiać”. Bez odpowiedzi.
W końcu napisałam: „Przepraszam”.
Nie wiem, czy to wystarczy. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek mi wybaczy.
Czasem myślę o tym wszystkim nocami i pytam siebie: czy można być dobrą matką i jednocześnie wymagać za dużo? Czy miłość zawsze musi boleć? I czy jest jeszcze dla nas jakaś szansa?
Może ktoś z was zna odpowiedź…