Codzienny obiad, czyli jak zostałam kucharką własnej rodziny
— Mamo, zrobisz dziś rosół? Dzieci tak lubią twój rosół — głos Kingi rozbrzmiał w słuchawce, zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć „dzień dobry”. Była godzina ósma rano, a ja już czułam, jak narasta we mnie zmęczenie. Wstałam godzinę wcześniej, żeby podlać kwiaty na balkonie i chwilę posiedzieć w ciszy z kawą. Ale cisza w moim życiu to rzadkość.
Mam na imię Irena Nowak, mam 60 lat i mieszkam w małym miasteczku pod Gdańskiem. Od pięciu lat jestem wdową. Kiedyś myślałam, że na emeryturze będę mieć czas dla siebie: na książki, ogródek, może nawet wycieczki z koleżankami. Ale życie napisało inny scenariusz. Moja córka Kinga mieszka niedaleko, sama wychowuje trójkę dzieci po rozwodzie. Od ponad roku codziennie przychodzi do mnie na obiad. Na początku cieszyłam się — w końcu dom znów był pełen śmiechu, dziecięcych głosów i zapachu świeżego ciasta. Ale z czasem zaczęłam czuć się jak kucharka i sprzątaczka we własnym domu.
— Mamo, a będzie deser? — zapytała dziś najstarsza wnuczka, Zosia, ledwo przekroczyli próg. — Bo w szkole mieliśmy tylko budyń, a ty robisz najlepszy sernik!
Uśmiechnęłam się blado i skinęłam głową. W lodówce miałam jeszcze twaróg, więc upiekłam sernik. W międzyczasie gotowałam rosół, obierałam ziemniaki i smażyłam kotlety. Dzieci biegały po mieszkaniu, rozrzucały zabawki, a Kinga siedziała przy stole z telefonem w ręku.
— Mamo, możesz ich trochę przypilnować? Muszę odpisać na kilka maili z pracy — rzuciła beznamiętnie.
Patrzyłam na nią i czułam narastającą frustrację. Przecież to jej dzieci! Ja już swoje wychowałam. Chciałabym czasem po prostu usiąść z gazetą albo wyjść na spacer bez poczucia winy.
Po obiedzie dzieci zostawiły talerze na stole i pobiegły do pokoju oglądać bajki. Kinga zebrała się do wyjścia.
— Dzięki, mamo! Jutro też wpadniemy. Może zrobisz naleśniki?
Zostałam sama w kuchni pełnej brudnych naczyń i resztek jedzenia. Usiadłam ciężko przy stole i poczułam łzy napływające do oczu. Czy tak miała wyglądać moja emerytura? Czy jestem tylko darmową kucharką dla własnej rodziny?
Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Helena.
— Irenko, nie widziałam cię dawno na spacerze. Wszystko w porządku?
Opowiedziałam jej o mojej codzienności. Westchnęła.
— Musisz postawić granice, kochana. Twoja córka jest dorosła. Ty też masz prawo do odpoczynku.
Łatwo powiedzieć. Przecież Kinga ma ciężko — sama z trójką dzieci, praca zdalna, kredyt do spłacenia. Ale czy to znaczy, że ja mam zapomnieć o sobie?
Następnego dnia rano długo zastanawiałam się, co zrobić. W końcu zadzwoniłam do Kingi.
— Kinga, musimy porozmawiać — zaczęłam niepewnie.
— Co się stało? — zapytała zaniepokojona.
— Kocham was bardzo, ale jestem zmęczona. Nie dam rady codziennie gotować dla was wszystkich. Chciałabym mieć trochę czasu dla siebie.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Myślałam, że lubisz jak przychodzimy…
— Lubię — przerwałam jej — ale nie codziennie i nie w takiej formie. Może moglibyście przychodzić raz czy dwa razy w tygodniu? Albo czasem coś przynieść ze sobą?
Kinga była wyraźnie urażona.
— No dobrze… Skoro ci to przeszkadza…
Rozłączyła się bez pożegnania. Przez cały dzień miałam wyrzuty sumienia. Czy jestem złą matką? Czy powinnam poświęcać się bez reszty dla rodziny?
Przez kilka dni Kinga się nie odzywała. W domu było cicho i pusto. Z jednej strony poczułam ulgę — mogłam spokojnie wypić kawę na balkonie, poczytać książkę, posłuchać radia. Z drugiej strony tęskniłam za wnukami i ich śmiechem.
W końcu Kinga przyszła sama.
— Mamo… Przepraszam. Nie pomyślałam o tym, jak bardzo jesteś zmęczona. Po prostu… czuję się czasem taka samotna i bezradna. U ciebie jest ciepło i bezpiecznie.
Objęłyśmy się i obie płakałyśmy.
— Może spróbujemy inaczej? — zaproponowałam. — Możecie przychodzić w weekendy, a w tygodniu będziemy dzwonić do siebie wieczorem. A jak będziesz potrzebować pomocy — powiedz mi wcześniej.
Kinga zgodziła się z ulgą.
Od tamtej pory nasze relacje się poprawiły. Czasem gotuję dla nich obiad w niedzielę, czasem idziemy razem na spacer albo pieczemy ciasto z wnukami. Mam więcej czasu dla siebie i mniej pretensji do świata.
Często jednak zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam mówić najbliższym o swoich potrzebach? Czy bycie matką oznacza rezygnację z siebie aż do końca życia? Może warto czasem pomyśleć o sobie — zanim będzie za późno.