Cisza pośród maszyn: O tym, jak prawdziwe ciepło domu odnajduje się wśród ludzi, nie technologii
– Znowu to robisz, Michał! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. – Nawet nie spojrzysz na mnie, tylko siedzisz z tym swoim tabletem!
Zacisnąłem palce na szklance wody. Wpatrywałem się w ekran, udając, że czytam wiadomości, choć tak naprawdę nie widziałem już liter. W domu było cicho, zbyt cicho. Nawet ekspres do kawy, który sam parzył kawę o szóstej rano, wydawał się dziś milczeć z wyrzutem.
– Mamo, przecież rozmawiamy – odpowiedziałem chłodno, nie podnosząc wzroku. – Po prostu… mam dużo pracy.
– Pracy? – prychnęła. – Ty nawet obiadu nie umiesz sobie sam zrobić! Wszystko ci robią te twoje maszyny. Nawet pranie! Nawet kwiatki podlewasz przez aplikację!
Nie odpowiedziałem. W głowie miałem tylko jedno: po co się starać? Przecież wszystko można zautomatyzować. Nawet rozmowy z rodziną wydawały mi się zbędne – przecież mogłem napisać SMS-a albo zostawić notatkę głosową. Tak było szybciej, wygodniej… bezpieczniej.
Ale tej nocy nie mogłem zasnąć. Słyszałem cichy szum lodówki, mechaniczny stukot robota sprzątającego i… własne myśli. Czy naprawdę jestem szczęśliwy? Czy to wszystko ma sens?
Od dziecka fascynowały mnie maszyny. Gdy miałem dziesięć lat, tata zabrał mnie na Targi Technologiczne w Poznaniu. Tam pierwszy raz zobaczyłem robota, który potrafił rozpoznać twarz i powiedzieć „dzień dobry”. Tata był dumny:
– Michałek, ty kiedyś będziesz budował takie cuda!
I rzeczywiście – poszedłem na Politechnikę Warszawską, potem dostałem pracę w start-upie zajmującym się sztuczną inteligencją. Szybko awansowałem. Kupiłem mieszkanie na Mokotowie i urządziłem je tak, by wszystko działało samo: światła, ogrzewanie, nawet rolety podnosiły się na komendę głosową.
Ale im więcej miałem maszyn, tym mniej miałem ludzi wokół siebie. Z dziewczyną rozstałem się przez Messenger – uznała, że jestem „emocjonalnie niedostępny”. Przyjaciele przestali dzwonić. Mama odwiedzała mnie coraz rzadziej.
Aż do tego dnia, kiedy przyszła i wybuchła.
– Michał…
Jej głos złagodniał. Usiadła naprzeciwko mnie przy stole.
– Synku… Ja wiem, że ci ciężko. Ale człowiek nie jest maszyną. Potrzebuje drugiego człowieka.
Zacisnąłem szczęki. Nie chciałem słuchać tych banałów. Ale jej oczy były pełne łez.
– Pamiętasz tatę? – zapytała cicho.
Zamrugałem gwałtownie. Tata zmarł nagle dwa lata temu na zawał. Od tamtej pory wszystko się zmieniło.
– On zawsze mówił: „Dom to nie ściany i sprzęty. Dom to ludzie”.
Nie odpowiedziałem. Wstałem i wyszedłem na balkon. Warszawa nocą była piękna i zimna – jak moje życie.
Następnego dnia w pracy szef wręczył mi wypowiedzenie.
– Michał, jesteś świetny w tym co robisz, ale… nie potrafisz pracować z ludźmi. Zespół się skarży.
Wyszedłem na ulicę oszołomiony. Przez chwilę stałem bez ruchu pod biurowcem przy Domaniewskiej, patrząc na tłum spieszących się ludzi. Każdy zapatrzony w telefon, każdy zamknięty w swoim świecie.
Wróciłem do mieszkania i usiadłem w ciemności. Automatyczne światła nie zapaliły się – zapomniałem zaprogramować nowy harmonogram po zmianie czasu. Siedziałem więc w półmroku i słuchałem… ciszy.
Nagle usłyszałem dźwięk powiadomienia. To była wiadomość od mojej siostry, Agaty:
„Michał, mama jest w szpitalu. Zasłabła.”
Serce zamarło mi w piersi. Bez namysłu wybiegłem z domu.
W szpitalu panował chaos – pielęgniarki biegały od sali do sali, ktoś płakał za ścianą. Znalazłem mamę na oddziale kardiologicznym. Była blada i zmęczona.
– Michałek…
Usiadłem przy jej łóżku i pierwszy raz od lat złapałem ją za rękę.
– Przepraszam – wyszeptałem.
Mama uśmiechnęła się słabo.
– Nie musisz przepraszać. Po prostu… bądź tu czasem.
Tej nocy nie spałem przy komputerze ani nie sprawdzałem powiadomień na smartwatchu. Siedziałem przy łóżku mamy i słuchałem jej oddechu.
Po wyjściu ze szpitala postanowiłem coś zmienić. Zacząłem gotować obiady – nie z aplikacji, ale samodzielnie, choć pierwsze naleśniki przypaliły się na węgiel. Zadzwoniłem do Agaty i zaprosiłem ją z rodziną na niedzielny obiad.
– Michał? Ty? Gotujesz?
– Tak… Chcę spróbować być lepszym bratem.
Przyszli wszyscy: Agata z mężem Pawłem i dwójką dzieciaków. Mój dom pierwszy raz od lat był pełen śmiechu i rozmów. Dzieciaki biegały po salonie, a ja czułem coś dziwnego… ciepło?
Z czasem zacząłem spotykać się ze znajomymi ze studiów – najpierw niezręcznie, potem coraz częściej i swobodniej. Odkrywałem na nowo smak kawy pitej w kawiarni z kimś bliskim zamiast z ekspresu w pustym mieszkaniu.
Technologia nadal była obecna w moim życiu – ale już nie rządziła nim bez reszty. Zacząłem rozumieć słowa taty: „Dom to ludzie”.
Czasami wieczorem siadam sam w salonie i słucham ciszy – ale już nie tej pustej, mechanicznej ciszy maszyn, tylko tej pełnej wspomnień i nadziei na przyszłość.
Czy naprawdę można zastąpić bliskość drugiego człowieka czymś sztucznym? Czy technologia powinna być naszym panem czy tylko narzędziem? Może właśnie teraz warto się zatrzymać i zapytać siebie: co naprawdę czyni dom domem?