Ciężar Niewypowiedzianych Słów: Moja Droga do Siebie
– Elżbieta, ile jeszcze będziesz się nad tym zastanawiać? – głos mojej siostry, Marii, przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała oparta o framugę drzwi, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. W jej oczach widziałam zniecierpliwienie, ale i troskę.
Zamieszałam herbatę, patrząc na wirujące fusy. „Nie wiem, Mario. Naprawdę nie wiem.”
– Przecież nie możesz być sama do końca życia! – dodała, podnosząc głos. – Mama by tego nie chciała.
Mama. Zawsze mama. Nawet po jej śmierci jej głos rozbrzmiewał w naszym domu, w naszych decyzjach, w naszych lękach. „Elżuniu, kobieta bez mężczyzny jest jak dom bez dachu.” Ile razy to słyszałam? Ile razy powtarzałam sobie te słowa przed snem, kiedy leżałam obok Andrzeja, mojego męża, a między nami była przepaść milczenia?
Andrzej odszedł pięć lat temu. Zostawił mnie z domem na obrzeżach Krakowa, dorosłą córką, która wyjechała do Warszawy i rzadko dzwoniła, oraz z poczuciem winy, które nie pozwalało mi spać. Nie płakałam po nim. Może dlatego Maria tak się martwiła.
– Elżbieta, musisz zacząć żyć. – Jej głos był teraz miękki. – Zobacz, ile masz jeszcze przed sobą lat.
Spojrzałam na nią. Była młodsza ode mnie o siedem lat, zawsze bardziej przebojowa, zawsze wiedziała, czego chce. Miała męża, dwójkę dzieci i dom pełen śmiechu. Ja miałam ciszę.
– Żyję, Mario – odpowiedziałam cicho. – Tylko inaczej niż ty.
Wyszła bez słowa. Zostałam sama z herbatą i wspomnieniami.
Czasem wydaje mi się, że całe życie spędziłam na czekaniu. Czekałam na miłość Andrzeja, której nigdy nie dostałam w takiej formie, jakiej pragnęłam. Czekałam na uznanie mamy, która zawsze widziała we mnie tylko „dobrą córkę”, nigdy kobietę z własnymi marzeniami. Czekałam na telefon od córki, która była zbyt zajęta własnym życiem.
Pamiętam dzień ślubu jak przez mgłę. Mama płakała ze wzruszenia, tata był dumny. Andrzej patrzył na mnie z uśmiechem, ale już wtedy czułam chłód w jego spojrzeniu. Po ślubie zamieszkaliśmy w domu jego rodziców – teściowa od początku dawała mi do zrozumienia, że nigdy nie będę wystarczająco dobra dla jej syna.
– Elżbieta, powinnaś częściej piec ciasta. Andrzej lubi sernik – mówiła z przekąsem.
Piekłam więc serniki, makowce i szarlotki. Uśmiechałam się przy stole, choć w środku czułam się coraz bardziej pusta.
Kiedy urodziła się Ania, myślałam, że wszystko się zmieni. Że Andrzej zobaczy we mnie partnerkę, a nie tylko gospodynię domową. Ale on coraz częściej wracał późno z pracy, a ja zostawałam sama z dzieckiem i narastającym poczuciem samotności.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Andrzeja przez telefon:
– Nie mogę dziś przyjechać. Elżbieta coś podejrzewa…
Serce mi stanęło. Wiedziałam już wtedy o jego romansie z koleżanką z pracy. Przez kilka miesięcy udawałam przed sobą i przed światem, że wszystko jest w porządku. W końcu powiedziałam mu o wszystkim przy kolacji.
– Andrzej… Wiem o niej.
Spojrzał na mnie bez cienia skruchy.
– I co z tego? Myślisz, że coś się zmieni?
Nie odpowiedziałam. Następnego dnia spakował walizkę i wyszedł bez pożegnania.
Zostałam sama z domem i wspomnieniami. Maria przyjeżdżała co tydzień z zakupami i dobrymi radami. Ania dzwoniła coraz rzadziej.
Przez pierwsze miesiące po odejściu Andrzeja nie wychodziłam z domu. Bałam się ludzi, ich spojrzeń i pytań. W końcu zaczęłam chodzić na spacery po lesie za domem. Tam mogłam krzyczeć do drzew całą swoją rozpacz i gniew.
Któregoś dnia spotkałam pana Stefana – wdowca z sąsiedztwa. Zaprosił mnie na kawę.
– Elżbieta, życie jest za krótkie na samotność – powiedział z uśmiechem.
Przez chwilę myślałam, że może to jest rozwiązanie – zacząć wszystko od nowa z kimś innym. Ale kiedy Stefan próbował mnie pocałować po trzecim spotkaniu, poczułam tylko lęk i pustkę.
Wróciłam do domu i rozpłakałam się jak dziecko.
Maria nie dawała za wygraną:
– Elżbieta! Stefan to porządny człowiek! Nie możesz tak wszystkiego przekreślać!
Ale ja już wiedziałam: nie chcę kolejnego małżeństwa. Nie chcę znów żyć według czyichś oczekiwań.
Zaczęłam czytać książki o kobietach takich jak ja – które po sześćdziesiątce zaczynają żyć dla siebie. Zapisałam się na zajęcia jogi w domu kultury. Poznałam tam Halinę i Zofię – obie po przejściach, obie pełne życia.
Pewnego wieczoru siedziałyśmy we trzy przy winie:
– Elka – zaczęła Halina – czy ty naprawdę nie tęsknisz za bliskością?
Zastanowiłam się chwilę.
– Tęsknię… Ale bardziej tęsknię za spokojem.
Zofia pokiwała głową:
– Ja też miałam dość kompromisów. Teraz mam psa i święty spokój.
Śmiałyśmy się długo tej nocy. Po raz pierwszy od lat poczułam się lekka.
Ale nie wszystkim podobała się moja przemiana. Maria coraz częściej robiła mi wyrzuty:
– Ludzie gadają! Mówią, że zwariowałaś…
– Nie obchodzi mnie to – odpowiedziałam spokojnie.
– A Ania? Co powiesz Ani?
Moja córka przyjechała do mnie po roku nieobecności. Siedziałyśmy w ogrodzie przy herbacie.
– Mamo… Czemu nie chcesz spróbować jeszcze raz? Przecież zasługujesz na szczęście.
Spojrzałam jej prosto w oczy:
– A jeśli moje szczęście wygląda inaczej niż twoje?
Ania milczała długo.
– Chciałabym cię widzieć szczęśliwą…
– Jestem szczęśliwa – powiedziałam cicho.
Nie wiem, czy mi uwierzyła.
Dziś mam 62 lata i pierwszy raz w życiu czuję się wolna. Codziennie rano piję kawę na tarasie i patrzę na las za domem. Czasem odwiedza mnie Maria – już mniej krytyczna, bardziej zamyślona. Ania dzwoni częściej; rozmawiamy o wszystkim i o niczym.
Czasem myślę o Andrzeju – czy byłby dziś szczęśliwy? Czy ja bym była? Ale potem przypominam sobie wszystkie te lata milczenia i wiem: lepiej późno niż wcale nauczyć się mówić własnym głosem.
Czy naprawdę musimy żyć według cudzych oczekiwań? A może największą odwagą jest powiedzieć „nie” i wybrać siebie?