Ciężar niechcianego dziecka: Oczekiwania, poświęcenie i odnajdywanie siebie na nowo – Moja historia

– Znowu płacze. – Głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. – Ewelina, nie możesz go choć na chwilę uspokoić? Przecież wszyscy tu jesteśmy zmęczeni.

Stałam przy oknie, patrząc na szare, listopadowe niebo nad blokowiskiem na warszawskim Bródnie. W rękach ściskałam kubek zimnej już kawy. Mój syn, Staś, miał wtedy siedem miesięcy i płakał niemal bez przerwy. Byłam sama – ojciec Stasia zniknął zaraz po porodzie, a ja wróciłam do rodzinnego mieszkania, bo nie miałam dokąd pójść.

– Przecież to twoje dziecko, nie moje – dodała mama z wyrzutem. – Ja już swoje wychowałam.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Odkąd wróciłam do domu rodziców, czułam się jak intruz. Tata milczał, zamykał się w swoim pokoju i udawał, że nas nie ma. Mama była wiecznie rozdrażniona. Każdy dzień zaczynał się od kłótni o to, kto ma zająć się Stasiem, a kończył moim płaczem w łazience.

Straciłam pracę w sklepie odzieżowym zaraz po powrocie z urlopu macierzyńskiego. Kierowniczka powiedziała mi prosto w twarz: „Nie możemy sobie pozwolić na kogoś, kto ciągle będzie brał wolne przez dziecko”. Szukałam czegokolwiek – sprzątałam klatki schodowe, roznosiłam ulotki, ale to nie wystarczało nawet na pieluchy.

Najgorsze były wieczory. Staś zasypiał tylko przy mnie. Siedziałam wtedy na łóżku i patrzyłam na niego – taki mały, bezbronny, a ja… Ja czułam się jak najgorsza matka świata. Zaczęłam się zastanawiać: czy powinnam była go urodzić? Czy nie byłoby lepiej dla wszystkich, gdyby mnie tu nie było?

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę mamy przez telefon:

– Ona sobie nie radzi. Dziecko tylko płacze i płacze. To wszystko jest takie ciężkie… Szkoda mi jej, ale przecież to jej wybór.

Zamarłam. Poczułam się tak samotna jak nigdy wcześniej. Chciałam krzyczeć, ale nie miałam siły.

Próbowałam znaleźć miejsce w żłobku. Wszędzie słyszałam to samo:

– Proszę pani, lista rezerwowa jest długa. Może za rok?

Zaczęłam pisać CV do wszystkiego: call center, magazyn, nawet do pracy w nocy przy pakowaniu przesyłek. Ale nikt nie chciał zatrudnić samotnej matki z małym dzieckiem.

Mama coraz częściej wybuchała:

– Nie mogę tak żyć! Całe życie poświęciłam dla ciebie i twojego brata, a teraz jeszcze mam wychowywać twoje dziecko?

Tata tylko wzdychał:

– Może powinnaś oddać go do domu dziecka? Przynajmniej miałby spokój.

Te słowa bolały najbardziej. Zaczęłam się zastanawiać: może rzeczywiście Staś byłby szczęśliwszy bez mnie? Może ja naprawdę jestem tylko ciężarem?

Wtedy zadzwoniła Magda – koleżanka ze szkoły średniej. Usłyszała o mojej sytuacji od wspólnej znajomej.

– Ewelina, słuchaj… Moja ciotka prowadzi małą kawiarnię na Pradze. Szuka kogoś do pomocy na kilka godzin dziennie. Może spróbujesz?

Nie miałam wyjścia. Mama zgodziła się zostać ze Stasiem „na próbę”. Pierwszego dnia pracy trzęsły mi się ręce tak bardzo, że wylałam kawę na klienta.

– Spokojnie – uśmiechnęła się pani Teresa, właścicielka kawiarni. – Każdy kiedyś zaczynał.

Po kilku tygodniach zaczęłam czuć się pewniej. Staś coraz częściej zostawał z mamą bez płaczu. Zaczęłyśmy z mamą rozmawiać – najpierw o pogodzie, potem o Stasiu, aż w końcu o tym, jak bardzo obie jesteśmy zmęczone.

Pewnego wieczoru mama przyszła do mojego pokoju i usiadła obok mnie na łóżku.

– Przepraszam cię… Nie tak to sobie wyobrażałam. Myślałam, że będziesz miała rodzinę, męża… A tu wszystko się posypało.

Popłakałyśmy się obie. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam ulgę.

Kawiarnia stała się moją odskocznią. Poznałam tam ludzi, którzy nie oceniali mnie przez pryzmat samotnego macierzyństwa. Zaczęłam wierzyć, że może jeszcze kiedyś będzie lepiej.

Ale wciąż wracało pytanie: czy Staś zasługuje na taką matkę? Czy ja zasługuję na szczęście?

Dziś wiem jedno – każdy dzień to walka. O siebie, o dziecko, o godność. Ale może właśnie w tej walce odnajdujemy prawdziwy sens życia?

Czy naprawdę jesteśmy tylko ciężarem dla innych? A może to inni boją się naszego bólu bardziej niż my sami?