Braterska przysługa czy rodzinny obowiązek? – Historia pewnej rodzinnej wojny
– Naprawdę nie możesz tego zrobić sam? – zapytałem, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za oknem lało jak z cebra, a ja właśnie wróciłem z pracy, zmęczony i przemoczony do suchej nitki.
– Michał, proszę cię, nie zaczynaj. Wiesz, że sam nie dam rady. – Głos Marka był zniecierpliwiony, jakby to była oczywistość, że rzucę wszystko i przyjadę. – Poza tym… jesteś moim bratem.
Te słowa zawsze działały na mnie jak zaklęcie. Brat. Rodzina. Obowiązek. Ile razy słyszałem to od rodziców? Ile razy sam sobie powtarzałem, że rodzina jest najważniejsza? Nawet wtedy, gdy Marek nie odbierał moich telefonów przez miesiące, gdy potrzebowałem pomocy przy przeprowadzce albo kiedy rozstałem się z Magdą i nie miałem do kogo się odezwać.
Ale teraz… teraz miałem być tym, który rzuci wszystko i pojedzie na drugi koniec miasta, żeby pomóc mu malować ściany w jego nowym mieszkaniu na Pradze.
– Dobrze – powiedziałem w końcu cicho. – Przyjadę jutro po pracy.
– Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! – usłyszałem jeszcze zanim się rozłączył.
Nie spałem tej nocy. Przewracałem się z boku na bok, analizując każde nasze spotkanie z ostatnich lat. Marek zawsze był tym lepszym synem – przebojowym, pewnym siebie, ulubieńcem mamy. Ja byłem tym cichym, który nie sprawiał problemów i zawsze ustępował. Nawet teraz, mając trzydzieści pięć lat, czułem się jak ten młodszy brat, który musi udowadniać swoją wartość.
Następnego dnia po pracy wsiadłem do tramwaju z torbą pełną starych ubrań do malowania. Deszcz nie przestawał padać. Wysiadłem na przystanku przy Grochowskiej i ruszyłem w stronę bloku Marka. W klatce śmierdziało wilgocią i starą farbą.
Marek otworzył drzwi szeroko, uśmiechając się szeroko.
– No wreszcie! – rzucił. – Myślałem, że się rozmyślisz.
W środku panował chaos – meble przykryte folią, wiadra z farbą, drabina oparta o ścianę. Marek już był w roboczych ciuchach.
– Zaczynamy od salonu – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Przez kilka godzin malowaliśmy w milczeniu. Słuchać było tylko szum deszczu za oknem i nasze ciężkie oddechy. W pewnym momencie Marek przerwał ciszę:
– Wiesz, mama mówiła mi ostatnio, że powinieneś się bardziej postarać w życiu.
Zamarłem z wałkiem w ręku.
– Co masz na myśli?
– No wiesz… praca w tej bibliotece… To nie jest kariera dla faceta w twoim wieku. Zresztą… Magda też chyba chciała czegoś więcej.
Poczułem, jak krew uderza mi do głowy.
– Naprawdę musisz to teraz wyciągać? – syknąłem przez zęby.
Marek wzruszył ramionami.
– Po prostu mówię, co myślę. Chcę ci pomóc.
Pomóc? On? Ten sam brat, który nigdy nie miał dla mnie czasu? Który zawsze był zajęty swoimi sprawami?
Przez kolejne godziny pracowaliśmy w napięciu. Gdy skończyliśmy pierwszy pokój, Marek otworzył piwo i usiadł na podłodze.
– Wiesz… czasem mam wrażenie, że jesteś na mnie zły – powiedział nagle.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
– Serio? Może dlatego, że zawsze oczekujesz ode mnie pomocy, a sam nigdy jej nie oferujesz?
Marek skrzywił się lekko.
– Przesadzasz. Jak miałeś problem z samochodem rok temu, to przecież ci pożyczyłem swój na dwa dni.
Zaśmiałem się gorzko.
– Bo akurat wtedy sam wyjeżdżałeś na urlop! Marek, ja naprawdę mam dość tego układu. Zawsze ty prosisz, ja daję. Ty bierzesz, ja zostaję z niczym.
Zapanowała cisza. Słychać było tylko krople deszczu uderzające o parapet.
– Może masz rację – powiedział po chwili cicho Marek. – Ale przecież jesteśmy rodziną…
Te słowa zabolały mnie bardziej niż chciałem przyznać. Rodzina. To słowo było dla mnie ciężarem od lat. Przypomniałem sobie dzieciństwo – wieczne porównania ze strony mamy: „Marek to potrafi”, „Marek to zrobił lepiej”. Ja zawsze byłem tym drugim.
Wróciłem do domu późno w nocy. W mieszkaniu panowała cisza. Usiadłem na kanapie i poczułem narastającą gorycz. Dlaczego zawsze to ja muszę być tym odpowiedzialnym? Dlaczego nikt nie pyta mnie o zdanie?
Następnego dnia zadzwoniła mama.
– Michałku, pomogłeś Markowi? – zapytała bez cienia wdzięczności w głosie.
– Tak, mamo – odpowiedziałem chłodno.
– Wiedziałam, że można na ciebie liczyć. Marek ma teraz tyle na głowie… Ty zawsze taki pomocny…
Zacisnąłem pięści.
– A ja? Czy ktoś kiedyś pomyśli o mnie?
Mama zamilkła na chwilę.
– Michałku… przecież ty zawsze sobie radzisz…
Rozłączyłem się bez słowa. Poczułem się bardziej samotny niż kiedykolwiek wcześniej.
Przez kolejne dni Marek wysyłał mi krótkie wiadomości: „Dzięki za pomoc”, „Możesz jeszcze wpaść w sobotę?”. Nie odpowiadałem. Zacząłem unikać kontaktu z rodziną. W pracy byłem rozkojarzony, koledzy pytali czy wszystko w porządku.
W końcu zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do Marka.
– Musimy pogadać – powiedziałem stanowczo.
Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko mojego mieszkania. Marek wyglądał na zmęczonego i spiętego.
– O co chodzi? – zapytał od razu.
Wziąłem głęboki oddech.
– Nie chcę już być twoim chłopcem na posyłki. Mam dość tego układu. Jeśli chcesz mojej pomocy – musisz też być gotowy mi ją dać, kiedy ja będę jej potrzebował. Inaczej… po prostu przestaniemy mieć kontakt.
Marek spojrzał na mnie zaskoczony.
– Przecież jesteśmy braćmi…
– Właśnie dlatego! – przerwałem mu ostro. – Braterstwo to nie tylko branie! To też dawanie!
Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Potem spuścił wzrok.
– Nie wiedziałem, że tak to odbierasz… Może faktycznie za dużo wymagam…
Wyszedłem z kawiarni lżejszy o ten ciężar, który nosiłem przez lata. Po raz pierwszy od dawna poczułem się wolny od oczekiwań innych ludzi.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko obowiązek i poświęcenie bez końca. To także prawo do własnych granic i szacunku dla siebie samego. Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla tych, którzy nigdy nie byli gotowi zrobić tego samego dla nas?
A może czasem warto postawić siebie na pierwszym miejscu? Co wy o tym myślicie?