Ból wspomnień, który nie opuszcza: Opowieść Katarzyny
— Mamo, a na długo jedziesz? — Weronika patrzyła na mnie z niepokojem, jakby bała się, że nie wrócę. W jej oczach widziałam cień lęku, który znałam aż za dobrze. Sama czułam go przez całe życie, odkąd pamiętam. — Nie wiem, kochanie. Może na dwa dni, może na trzy. Dawno nie byłam u mamy na cmentarzu. Muszę… muszę tam pojechać — odpowiedziałam, starając się ukryć drżenie głosu.
Kwiecień był ciepły, słońce ogrzewało twarz, ale maj przyniósł nagłe ochłodzenie. Przez dwa dni padał śnieg, biały puch przykrył trawniki i ławki w parku. Wszystko wyglądało jakby czas się cofnął do zimy. W tym dziwnym chłodzie poczułam jeszcze większą pustkę. Długie święta zbliżały się nieubłaganie, a ja zamiast planować rodzinny obiad, pakowałam torbę na podróż do rodzinnej wsi pod Lublinem.
— Może zostaniesz u cioci Ireny? — Weronika próbowała brzmieć lekko, ale słyszałam napięcie w jej głosie. — Nie wiem jeszcze. Zobaczę, jak się będę czuła — odpowiedziałam wymijająco. Prawda była taka, że nie miałam ochoty spotykać się z rodziną. Od śmierci mamy wszystko się zmieniło. Dom rodzinny stał się pusty i zimny, a relacje z siostrą i ciotką napięte jak nigdy.
Wsiadłam do pociągu wcześnie rano. Przez okno patrzyłam na białe pola i przysypane śniegiem drzewa. Wspomnienia wracały falami: zapach świeżo pieczonego chleba w kuchni mamy, jej śmiech podczas świątecznych przygotowań, ciepło jej dłoni na mojej głowie, gdy byłam mała i bałam się burzy. Teraz zostały tylko groby i zimne kamienie.
Na stacji czekała na mnie ciocia Irena. — Katarzyno! Jak dobrze cię widzieć! — uśmiechnęła się szeroko, ale jej oczy były smutne. — Dobrze wyglądasz — dodała cicho. — Dziękuję, ciociu — odpowiedziałam i pozwoliłam się objąć. Jej ramiona były kościste i drżały lekko. — Chodź, zawiozę cię do domu. Siostra już czeka.
Dom rodzinny wyglądał tak samo jak zawsze: bielone ściany, stare drzwi skrzypiące przy każdym otwarciu, zapach wilgoci i starego drewna. W kuchni siedziała moja siostra Anna. Nie widziałyśmy się od pogrzebu mamy.
— Cześć — powiedziałam niepewnie.
— Cześć — odpowiedziała chłodno Anna, nawet nie podnosząc wzroku znad kubka herbaty.
Cisza między nami była gęsta jak śmietana. Usiadłam naprzeciwko niej i przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
— Po co przyjechałaś? — zapytała nagle Anna.
Zaskoczyła mnie jej bezpośredniość. — Chciałam odwiedzić mamę… jej grób… — zaczęłam tłumaczyć się jak dziecko.
— Przez tyle lat cię tu nie było. Zostawiłaś wszystko na mojej głowie! — Anna podniosła głos, a jej oczy błyszczały gniewem.
— Przepraszam… Nie umiałam inaczej… — szepnęłam.
— Ty zawsze tylko przepraszasz! A ja musiałam tu zostać, opiekować się mamą do końca! Ty miałaś swoje życie w Warszawie! — Anna rzuciła kubkiem do zlewu tak mocno, że aż zadźwięczało szkło.
Poczułam łzy pod powiekami. Przez lata uciekałam od tego domu, od wspomnień i od odpowiedzialności. Mama chorowała długo, a ja przyjeżdżałam coraz rzadziej. Zawsze miałam wymówkę: praca, dziecko, brak czasu. Ale prawda była taka, że bałam się wracać do miejsc pełnych bólu i żalu.
— Wiesz, że nie było mi łatwo… — zaczęłam cicho.
— Nikomu nie jest łatwo! Ale ktoś musiał tu zostać! — Anna spojrzała na mnie z wyrzutem.
Wyszłam z kuchni na ganek i usiadłam na starych schodach. Śnieg topniał powoli, krople spadały z dachu na moje dłonie. Przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z mamą: „Kasiu, nie chowaj urazy do siostry. Jesteście tylko we dwie”. Wtedy nie rozumiałam tych słów. Teraz poczułam ich ciężar.
Wieczorem poszłyśmy razem na cmentarz. Anna szła kilka kroków przede mną, niosąc znicz i kwiaty. Grób mamy był przykryty cienką warstwą śniegu. Uklękłam i dotknęłam zimnego kamienia.
— Mamo… przepraszam… — wyszeptałam drżącym głosem.
Anna stała obok w milczeniu. Po chwili usiadła przy mnie i zaczęła płakać. Po raz pierwszy od lat poczułam, że jesteśmy razem w tym bólu.
— Myślisz, że ona nam wybaczyła? — zapytała Anna przez łzy.
— Chciałabym wierzyć, że tak… Ale czy my potrafimy wybaczyć sobie nawzajem? — odpowiedziałam szczerze.
Wróciłyśmy do domu późno w nocy. Siedziałyśmy przy kuchennym stole i rozmawiałyśmy o dzieciństwie, o mamie, o tym wszystkim, co nas bolało przez lata. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.
Następnego dnia zadzwoniła Weronika.
— Mamo? Wszystko w porządku?
— Tak, kochanie… Chyba musiałam tu przyjechać… żeby zrozumieć siebie i siostrę — odpowiedziałam spokojniej niż kiedykolwiek.
Gdy wracałam do Warszawy pociągiem, patrzyłam przez okno na topniejący śnieg i myślałam o tym wszystkim, co zostawiłam za sobą i co jeszcze muszę przepracować w sobie.
Czy można naprawdę zapomnieć o bólu przeszłości? Czy wystarczy jedna rozmowa, by uleczyć stare rany? Może czasem trzeba wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło – nawet jeśli to boli.