Zatracona radość. Opowieść Kingi o zapomnianym szczęściu

— Mamo, wszyscy w klasie już mają takie buty! — głos Kuby odbił się echem w mojej głowie, gdy stałam przy oknie, ściskając w dłoni kubek z zimną już kawą. Za szybą szare niebo przygniatało dachy bloków, a ja czułam, jakby to samo niebo przygniatało mnie od środka. W portfelu miałam dwa banknoty po sto złotych. Do wypłaty został tydzień, a lista potrzeb rosła z każdym dniem.

— Kuba, przecież wiesz, że teraz nie mogę… — zaczęłam cicho, ale przerwał mi zniecierpliwionym westchnieniem.

— Ty nigdy nie możesz! — rzucił i trzasnął drzwiami swojego pokoju.

Zostałam sama z ciszą, która bolała bardziej niż jego słowa. Oparłam czoło o zimną szybę i pozwoliłam sobie na kilka łez. Nie płakałam często — nauczyłam się tego przez lata samotnego macierzyństwa. Ale czasem nawet najtwardsza skorupa pęka.

Mój były mąż, Paweł, odszedł trzy lata temu. Zostawił mnie z kredytem na mieszkanie i obietnicą, że będzie się interesował Kubą. Skończyło się na przelewach alimentacyjnych i kilku telefonach w roku. Kuba miał wtedy dziewięć lat i długo wierzył, że tata wróci. Teraz miał dwanaście i coraz częściej patrzył na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina.

Pracowałam jako kasjerka w Biedronce na drugim końcu miasta. Zmiany po dziesięć godzin, czasem weekendy. Szefowa była wymagająca, klienci często nieuprzejmi, a ja wracałam do domu tak zmęczona, że ledwo miałam siłę ugotować obiad. Czasem marzyłam o tym, żeby po prostu zasnąć i nie musieć się budzić.

Moja mama powtarzała: „Kinga, musisz być silna dla dziecka”. Ale ile można być silnym? Kiedy ostatni raz śmiałam się szczerze? Kiedy poczułam radość? Nawet nie pamiętam.

Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra, Magda. Ona miała wszystko poukładane: mąż informatyk, dom pod Warszawą, dwójka dzieci w prywatnej szkole.

— Kinga, może przyjedziesz do nas na weekend? Kuba pobawi się z chłopcami, a ty odpoczniesz — zaproponowała.

— Nie mogę, mam zmianę w sobotę — skłamałam. Prawda była taka, że nie chciałam patrzeć na jej szczęście. Czułam się przy niej jak ktoś gorszy.

Położyłam się spać wcześnie, ale długo nie mogłam zasnąć. Myśli krążyły wokół Kuby. Czy on kiedyś zrozumie? Czy wybaczy mi te wszystkie „nie mogę”? Czy będzie pamiętał tylko brak nowych butów i moją wieczną zmęczoną twarz?

Następnego dnia rano Kuba wyszedł do szkoły bez słowa. Zostawił na stole kartkę: „Nie czekaj z obiadem”. Zrobiło mi się zimno. Czy coś się stało? A może po prostu miał mnie dość?

W pracy byłam rozkojarzona. Pani Zofia z działu warzyw spojrzała na mnie z troską:

— Coś ty taka blada, Kinga? Wszystko w porządku?

Uśmiechnęłam się słabo:

— Tak, tylko nie spałam dobrze.

Ale ona wiedziała swoje. Miała już swoje lata i widziała niejedno.

— Dzieciaki potrafią dać w kość — powiedziała cicho. — Ale pamiętaj, że one też cierpią po swojemu.

Po pracy poszłam do sklepu po najtańsze pieczywo i mleko. Przechodziłam obok wystawy z butami sportowymi — te same, o których mówił Kuba. Stały za szybą jak symbol wszystkiego, czego nie mogę mu dać.

W domu było cicho. Kuba wrócił późno. Zajrzałam do jego pokoju — siedział przy komputerze ze słuchawkami na uszach.

— Kuba… — zaczęłam niepewnie.

Nie odpowiedział. Westchnęłam i zamknęłam drzwi.

Wieczorem zadzwoniła mama:

— Kinga, musisz pogadać z Kubą. On cię potrzebuje bardziej niż te buty.

— Mamo, ja już nie wiem jak… On mnie chyba nienawidzi.

— Nie nienawidzi. Jest zagubiony. Ty też jesteś zagubiona. Ale musicie być razem.

Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni. Przeglądałam stare zdjęcia — uśmiechnięta ja z małym Kubą na placu zabaw, Paweł jeszcze wtedy przy nas… Gdzie to wszystko się podziało?

Następnego dnia postanowiłam spróbować jeszcze raz. Kupiłam dwa lody na patyku — taki mały luksus na naszą kieszeń.

— Kuba, chodź na chwilę — poprosiłam.

Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale przyszedł do kuchni.

— Przepraszam cię za wszystko… Wiem, że ci ciężko ze mną. Ale robię co mogę. Może nie mam dla ciebie nowych butów, ale mam cię bardzo mocno w sercu.

Kuba spuścił głowę. Przez chwilę milczał.

— Wiem… Po prostu czasem chciałbym mieć normalną rodzinę — wyszeptał.

Poczułam ukłucie w sercu.

— Ja też bym chciała… Ale mamy siebie i musimy się trzymać razem.

Usiedliśmy razem przy stole i jedliśmy lody w ciszy. To była najbliższa chwila od miesięcy.

Czasem myślę: czy można odzyskać utraconą radość? Czy szczęście to tylko kwestia pieniędzy i nowych butów? A może wystarczy po prostu być razem mimo wszystko? Co wy o tym sądzicie?