Wyrzuciłam teściów i męża z domu. Nie żałuję tego ani przez chwilę.
— Nie będę tego dłużej znosić! — krzyknęłam, czując jak głos drży mi od gniewu i rozpaczy. Stałam w kuchni, z pięściami zaciśniętymi na blacie, a naprzeciwko mnie stał mój mąż, Michał, z miną pełną niezrozumienia. Za jego plecami, w drzwiach, stali jego rodzice: pani Zofia i pan Stanisław, którzy od kilku miesięcy mieszkali z nami w naszym dwupokojowym mieszkaniu na obrzeżach Wrocławia.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Teściowie od lat mieszkali w małej wsi pod Opolem. Byli ludźmi prostymi, pracowitymi, ale czas i choroby zrobiły swoje. Michał coraz częściej mówił, że powinniśmy im pomóc. „To tylko na chwilę, aż znajdziemy im coś bliżej miasta”, powtarzał. Zgodziłam się — przecież to rodzina. Ale ta „chwila” trwała już pół roku.
Na początku próbowałam być wyrozumiała. Rozumiałam, że dla starszych ludzi przeprowadzka do miasta to szok. Ale z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej jak intruz we własnym domu. Pani Zofia przejęła kuchnię — gotowała obiady według swojego uznania, nie pytając mnie o zdanie. Pan Stanisław codziennie rano włączał radio na cały regulator, bo „tak się przyzwyczaił”. Michał był wiecznie po ich stronie: „Daj spokój, przecież to nie na zawsze”.
Pewnego wieczoru wróciłam z pracy zmęczona i głodna. W lodówce nie było nic poza bigosem, którego nie znoszę. W łazience piętrzyły się mokre ręczniki, a w salonie panował chaos. Moja córka, Ola, płakała w swoim pokoju, bo babcia zabroniła jej oglądać bajki — „dzieci nie powinny tyle siedzieć przed ekranem”.
— Michał, musimy porozmawiać — zaczęłam cicho, kiedy wszyscy już spali.
— O czym? — zapytał bez entuzjazmu.
— O tym, że nie mam już siły. To nie jest już nasz dom. Ja tu tylko mieszkam.
— Przesadzasz. Oni są starsi, potrzebują pomocy.
— A ja? Ja też potrzebuję pomocy! Potrzebuję przestrzeni! — głos mi się załamał.
Następnego dnia próbowałam porozmawiać z teściową.
— Pani Zofio, czy mogłaby pani zostawić mi trochę miejsca w kuchni? Chciałabym czasem ugotować coś dla siebie i Oli.
— Ależ dziecko, przecież gotuję dla wszystkich! Po co się rozdrabniać? — odpowiedziała z uśmiechem, który miał być serdeczny, ale czułam w nim nutę pogardy.
Z każdym dniem było coraz gorzej. Czułam się osaczona. Michał coraz częściej nocował u kolegi „bo tam ciszej”, a ja zostawałam sama z teściami i ich pretensjami do świata. Ola zaczęła mieć koszmary i moczyć się w nocy.
Pewnej soboty usłyszałam rozmowę teściów w kuchni:
— Ta Ania to chyba nie nadaje się na żonę dla naszego syna — szeptała pani Zofia.
— No cóż, Michał zawsze był za dobry dla niej — odpowiedział pan Stanisław.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Przez chwilę miałam ochotę wybiec z domu i nigdy nie wracać. Ale wtedy spojrzałam na Olę — spała skulona na kanapie, z pluszowym misiem przytulonym do piersi.
Tego dnia podjęłam decyzję.
Wieczorem zebrałam wszystkich w salonie.
— Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.
Michał spojrzał na mnie z irytacją, teściowie z oburzeniem.
— To już dłużej nie może tak wyglądać. To jest mój dom i moje dziecko. Potrzebuję spokoju i przestrzeni. Proszę was… musicie się wyprowadzić.
Zapadła cisza. Michał zerwał się z miejsca:
— Zwariowałaś?! To moi rodzice!
— A ja jestem twoją żoną! I matką twojego dziecka! — krzyknęłam przez łzy.
Teściowie zaczęli płakać i narzekać na moją niewdzięczność. Michał spakował rzeczy i wyszedł razem z nimi tej samej nocy. Ola tuliła się do mnie całą noc, a ja płakałam razem z nią.
Przez pierwsze dni czułam pustkę i strach. Bałam się opinii sąsiadów, bałam się samotności. Ale potem przyszła ulga. W końcu mogłam ugotować to, na co miałam ochotę. Ola przestała płakać w nocy. Zaczęłyśmy razem układać nasze życie od nowa.
Michał dzwonił kilka razy — najpierw z pretensjami, potem z prośbą o rozmowę. Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Ale wiem jedno: nie żałuję swojej decyzji ani przez chwilę.
Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych? Czy kobieta zawsze musi być tą, która ustępuje? Może czasem trzeba postawić granicę — nawet jeśli oznacza to samotność.