Ultimatum serca: dramat wyboru w cieniu Wisły
— Kasia, ile jeszcze będziesz czekać? — głos mojej mamy odbijał się echem od ścian kuchni, gdzie pachniało świeżo parzoną kawą i domowym ciastem drożdżowym. Siedziałam przy stole, bawiąc się łyżeczką, jakby od tego miało zależeć moje życie. — Sześć lat, Kasiu. Sześć lat! — powtórzyła, patrząc na mnie z troską i złością jednocześnie.
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy naprawdę powinnam postawić Jakubowi ultimatum? Czy to nie jest zbyt desperackie? Ale ile można żyć w zawieszeniu?
Jakub był moją pierwszą wielką miłością. Poznaliśmy się na festynie nad Wisłą, kiedy miałam dziewiętnaście lat. On był wtedy już po studiach, wrócił do rodzinnego domu i pomagał ojcu w warsztacie samochodowym. Miał w sobie coś, co przyciągało – spokój, pewność siebie, ten lekki uśmiech, którym rozbrajał nawet najbardziej spiętych ludzi. Przez pierwsze lata byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Spotykaliśmy się niemal codziennie, choć zawsze według jego zasad: „Dziś nie mogę, muszę pomóc mamie”, „Może jutro, bo dziś tata chce pogadać”.
Z czasem zaczęłam zauważać, że Jakub nie spieszy się z żadnymi decyzjami. Mieszkał z rodzicami w dużym domu na obrzeżach miasta. Ja wynajmowałam kawalerkę w centrum – ciasną, ale własną. On lubił wygodę rodzinnego domu: obiad zawsze na stole, pranie zrobione, wszystko pod ręką. Ja marzyłam o czymś więcej – o wspólnym życiu, o planach na przyszłość.
— Kasiu, nie rozumiem cię — mówiła często moja przyjaciółka Marta. — Przecież on cię kocha, to widać. Ale czy ty nie zasługujesz na coś więcej niż wieczne czekanie?
Wiedziałam, że Marta ma rację. Ale serce nie słuchało rozumu. Każdy wieczór spędzony z Jakubem był dla mnie świętem – nawet jeśli czasem czułam się jak gość w jego życiu.
Najgorsze były święta. Wszyscy pytali: „Kiedy ślub?”, „Kiedy zamieszkacie razem?”. Jakub uśmiechał się wtedy szeroko i mówił: „Jeszcze mamy czas”. A ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.
W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam.
— Jakubie — zaczęłam niepewnie podczas jednego z naszych wieczorów w moim mieszkaniu. — Musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Co się stało?
— Chcę wiedzieć, czy planujesz ze mną przyszłość. Czy myślisz o ślubie? O wspólnym mieszkaniu? O rodzinie?
Przez chwilę milczał. Widziałam, jak napina mu się szczęka.
— Kasiu… przecież jest nam dobrze tak, jak jest. Po co to zmieniać?
— Bo ja już nie chcę być tylko dodatkiem do twojego życia! — wybuchłam. — Chcę być jego częścią!
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach strach.
— Nie rozumiesz… Moja mama… Tata… Oni mnie potrzebują. Nie mogę ich zostawić samych.
— A ja? Ja się nie liczę?
Nie odpowiedział. Wyszedł bez słowa.
Przez kolejne dni nie dawał znaku życia. Czułam się jak idiotka – może przesadziłam? Może powinnam była poczekać jeszcze trochę?
Ale potem przyszła sobota i niespodziewanie zjawił się u mnie z bukietem tulipanów.
— Przepraszam — powiedział cicho. — Po prostu… boję się zmian. Boję się zostawić rodziców samych.
— Ale przecież oni mają siebie! — próbowałam tłumaczyć. — A my? Co z nami?
— Daj mi jeszcze trochę czasu — poprosił.
I znów zaczęło się czekanie. Mijały tygodnie, potem miesiące. Każda rozmowa kończyła się tak samo: „Jeszcze nie teraz”.
W międzyczasie moja mama zaczęła chorować. Potrzebowała mojej pomocy coraz częściej. Zrozumiałam wtedy, jak bardzo brakuje mi wsparcia – kogoś, kto byłby przy mnie na dobre i złe.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Marta.
— Kasia, musisz coś zrobić dla siebie. Albo on się zdecyduje, albo ty musisz odejść.
Tej nocy nie spałam ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim, co mnie czeka – albo czego nigdy nie doczekam.
Następnego dnia spotkałam się z Jakubem nad Wisłą. Było chłodno, wiatr targał mi włosy.
— Muszę ci coś powiedzieć — zaczęłam drżącym głosem. — Albo zaczynamy wspólne życie teraz, albo… musimy się rozstać.
Patrzył na mnie długo, jakby próbował znaleźć odpowiedź gdzieś za moimi plecami.
— Nie mogę ci tego obiecać — powiedział w końcu cicho.
Wtedy poczułam, jak pęka mi serce.
Odeszłam bez słowa. Przez kilka dni nie wychodziłam z domu. Mama próbowała mnie pocieszać, ale wiedziałam, że to musi boleć.
Minęły tygodnie. Jakub próbował dzwonić, pisał wiadomości – ale ja już wiedziałam, że to koniec.
Dziś patrzę na Wisłę z okna mojego mieszkania i zastanawiam się: czy dobrze zrobiłam? Czy warto było postawić wszystko na jedną kartę? Może czasem trzeba pozwolić sobie odejść od kogoś, kto nie potrafi wybrać… Nawet jeśli boli bardziej niż wszystko inne na świecie.