Tylko on potrafi mnie zrozumieć — Historia o Lordzie, który uratował mi życie

— Co mamy na obiad? — dopytywał się Marek, wciągając powietrze nosem, jakby już sam zapach miał mu zdradzić odpowiedź.

Stałam przy kuchence, z rękoma w mące, i czułam, jak narasta we mnie irytacja. — Gotujesz coś? — dodał, nie odpuszczając.

— Tak. Ciasteczka dla Lorda. Z indykiem i płatkami owsianymi — odpowiedziałam z dumą, wyciągając blachę z piekarnika.

Marek spojrzał na mnie, jakbym oszalała. — Dla psa? — powtórzył z niedowierzaniem.

— On teraz przechodzi ciężki okres. Linienie, trymowanie, humor mu się ciągle zmienia. Postanowiłam go rozpieszczać.

Mój mąż przewrócił oczami i wyszedł z kuchni, mrucząc coś pod nosem. Zostałam sama z zapachem pieczonego indyka i cichym popiskiwaniem Lorda pod stołem. To był ten moment, kiedy dotarło do mnie, że w tym domu tylko on jeden mnie rozumie.

Lord był ze mną od czterech lat. Pojawił się w naszym życiu trochę przypadkiem — miał być prezentem dla dzieci, ale dzieci szybko straciły zainteresowanie. Zostałam ja i on. I tak już zostało. Przez ostatnie miesiące Marek coraz częściej znikał w pracy, dzieci zamykały się w swoich pokojach, a ja… Ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.

Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz naprawdę poczułam się samotna. To było po kłótni z córką, Zosią. Miała wtedy szesnaście lat i uważała, że jestem najgorszą matką na świecie. Krzyczała, że nic nie rozumiem, że nie mam pojęcia o jej problemach. Wybiegła z domu trzaskając drzwiami. Siedziałam wtedy na podłodze w kuchni i płakałam. Lord podszedł do mnie, położył łeb na moim kolanie i patrzył tymi swoimi wielkimi oczami pełnymi troski. Tylko on wtedy mnie rozumiał.

Od tamtej pory zaczęłam spędzać z nim coraz więcej czasu. Chodziliśmy na długie spacery po parku Skaryszewskim, gdzie mogłam choć na chwilę zapomnieć o tym, co działo się w domu. Lord biegał radośnie po trawie, a ja mówiłam do niego o wszystkim: o tym, jak bardzo boli mnie obojętność Marka, jak nie radzę sobie z dorastaniem dzieci, jak bardzo tęsknię za czasami, kiedy byliśmy rodziną.

Pewnego wieczoru Marek wrócił późno z pracy. Był zmęczony i zirytowany. — Znowu siedzisz z tym psem? — rzucił z pogardą.

— Przynajmniej on mnie słucha — odpowiedziałam cicho.

— Może gdybyś więcej rozmawiała z nami, a nie z psem…

Nie dokończył. Wstałam od stołu i wyszłam do ogrodu. Lord pobiegł za mną. Usiadłam na ławce pod jabłonią i poczułam, jak łzy same napływają mi do oczu. Lord usiadł obok i wtulił się we mnie. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że może to ja jestem problemem. Może to ja nie potrafię już być dobrą żoną ani matką?

Następnego dnia postanowiłam upiec ciasteczka dla Lorda. Chciałam zrobić coś dobrego dla kogoś, kto nigdy mnie nie ocenia. Kiedy wyciągałam blachę z piekarnika, poczułam dziwną ulgę. Przynajmniej on będzie szczęśliwy.

Dzieci zeszły na dół dopiero wieczorem. Zosia rzuciła mi krótkie „cześć” i zamknęła się w swoim pokoju. Kuba nawet nie spojrzał w moją stronę. Marek siedział przed telewizorem i udawał, że mnie nie widzi.

Tylko Lord kręcił się wokół moich nóg, merdając ogonem i patrząc na mnie z uwielbieniem.

— Ty jeden potrafisz mnie zrozumieć — szepnęłam do niego.

W kolejnych tygodniach sytuacja w domu tylko się pogarszała. Marek coraz częściej wracał późno, dzieci były coraz bardziej zamknięte w sobie. Czułam się jak duch we własnym domu. Zaczęłam mieć problemy ze snem, budziłam się w środku nocy i słuchałam ciszy przerywanej tylko cichym chrapaniem Lorda.

Pewnego dnia podczas spaceru spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.

— Kinga, wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną — zapytała zatroskana.

Uśmiechnęłam się blado i powiedziałam: — Wszystko dobrze, po prostu dużo pracy.

Ale ona wiedziała swoje. — Pies to najlepszy przyjaciel człowieka — powiedziała cicho. — Mój Stefan uratował mi życie po śmierci męża.

Te słowa zostały ze mną na długo.

Wieczorem usiadłam przy stole z notesem i zaczęłam pisać list do Marka. Chciałam mu powiedzieć wszystko: jak bardzo czuję się samotna, jak bardzo brakuje mi naszej rodziny sprzed lat, jak bardzo boję się przyszłości bez niego i dzieci. Ale nie miałam odwagi mu go dać.

Zamiast tego poszłam do pokoju Zosi i zapukałam delikatnie.

— Możemy porozmawiać? — zapytałam niepewnie.

Zosia spojrzała na mnie spod byka, ale skinęła głową.

— Wiem, że ostatnio dużo się kłócimy… Chciałabym to naprawić — zaczęłam drżącym głosem.

Zosia milczała przez chwilę, a potem powiedziała: — Mamo… Ja też nie wiem już, jak z tobą rozmawiać.

Usiadłyśmy razem na łóżku i przez chwilę po prostu siedziałyśmy w ciszy. Lord wszedł do pokoju i położył się między nami.

— On zawsze wie, kiedy coś jest nie tak — powiedziała Zosia z uśmiechem.

To był pierwszy raz od miesięcy, kiedy poczułam cień nadziei.

Od tamtej pory zaczęłyśmy z Zosią rozmawiać częściej. Nie było łatwo — czasem kończyło się kłótnią, czasem płaczem — ale przynajmniej próbowałyśmy. Marek nadal był zamknięty w sobie, ale zauważył zmianę w naszym domu.

Pewnego wieczoru przyszedł do kuchni i zapytał: — Masz jeszcze te ciasteczka dla Lorda?

Zaśmiałam się przez łzy i podałam mu jedno.

— Spróbuj — powiedziałam żartem.

Marek ugryzł kawałek i skrzywił się teatralnie.

— Chyba wolę twoje pierogi — powiedział z uśmiechem pierwszy raz od dawna.

Może to właśnie Lord uratował naszą rodzinę? Może czasem wystarczy ktoś, kto po prostu jest obok i patrzy na ciebie bez oceniania?

Często zastanawiam się teraz: dlaczego tak trudno nam mówić o swoich uczuciach najbliższym? Dlaczego łatwiej otworzyć się przed psem niż przed własnym mężem czy dzieckiem? Może każdy z nas potrzebuje takiego „Lorda” w swoim życiu…