„Synowa powiedziała, że nie chce, żebym psuła jej metody wychowania”: Historia babci, która chciała tylko kochać

– Mamo, prosiłam cię już tyle razy, żebyś nie brała go na ręce, kiedy płacze! – głos Agnieszki przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po herbacie, a w moich ramionach wił się mały Staś, jeszcze rozgrzany od płaczu.

Zamarłam. Wiem, że nie powinnam była tego robić, ale serce mi pękało, kiedy słyszałam jego łkanie zza ściany. Przecież to tylko dziecko. Moje wnuczę.

– On musi się nauczyć sam się uspokajać – dodała Agnieszka już ciszej, ale z tą samą stanowczością. – Tak mówi psycholog. Tak uczymy go od początku.

Oddałam jej Stasia z ciężkim sercem. Chciałam coś powiedzieć, wyjaśnić, że przecież nie robię tego na złość, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Patrzyłam tylko, jak tuli synka do siebie i wychodzi z kuchni. Zostałam sama z ciszą i poczuciem winy.

Kiedy urodził się Staś, czułam radość, jakiej nie znałam od lat. Mój syn Michał i jego żona Agnieszka długo starali się o dziecko. Widziałam ich łzy po kolejnych nieudanych próbach in vitro, widziałam cichy smutek Michała, kiedy wracał z pracy i patrzył na puste łóżeczko w kącie pokoju. Kiedy w końcu się udało, byłam pewna, że to będzie nowy początek dla nas wszystkich.

Pamiętam dzień narodzin Stasia – śnieg sypał za oknem, a ja siedziałam na korytarzu szpitala z termosikiem kawy i drżącymi dłońmi. Michał wyszedł do mnie z uśmiechem i łzami w oczach: „Mamo, jest! Chłopak!”. Płakałam wtedy razem z nim.

Od początku wiedziałam, że czasy się zmieniły. Że teraz dzieci wychowuje się inaczej niż wtedy, gdy ja byłam młodą matką. Ale przecież czułość jest ponadczasowa…

Pierwsze tygodnie były trudne dla wszystkich. Agnieszka była zmęczona i drażliwa, Michał dużo pracował. Pomagałam jak mogłam – gotowałam obiady, sprzątałam, nosiłam zakupy. Czasem pozwalali mi potrzymać Stasia na chwilę, ale zawsze pod czujnym okiem synowej.

Pewnego dnia usłyszałam przez drzwi ich sypialni rozmowę:

– Twoja mama za bardzo się wtrąca – mówiła Agnieszka szeptem. – Nie chcę, żeby psuła nasze metody wychowania.
– Daj jej szansę… Ona tylko chce pomóc – próbował tłumaczyć Michał.
– Ale ja nie chcę pomocy! Chcę spokoju!

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez całe życie starałam się być dobrą matką. Po śmierci mojego męża sama wychowywałam Michała i jego siostrę Kasię. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego im nie brakowało. Teraz miałam wrażenie, że jestem tylko przeszkodą.

Zaczęłam coraz rzadziej przychodzić do nich do mieszkania na Mokotowie. Zajmowałam się działką pod Warszawą, pieliłam grządki i rozmawiałam z sąsiadkami o pogodzie. Ale tęskniłam za Stasiem. Za tym maleństwem, które tak bardzo chciałam przytulić.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Kasia:

– Mamo, co się dzieje? Michał mówił, że prawie cię nie widują.
– Nie chcą mnie tam… – odpowiedziałam cicho.
– Przestań! Agnieszka zawsze była trudna… Ale Staś cię potrzebuje!

Kasia miała rację. Postanowiłam spróbować jeszcze raz.

Przyniosłam upieczone drożdżówki i nową książeczkę dla Stasia. Agnieszka otworzyła drzwi z chłodnym uśmiechem:

– Dzień dobry.
– Dzień dobry… Przyniosłam coś dla was.
– Dziękujemy – powiedziała bez entuzjazmu.

Staś leżał na macie edukacyjnej i machał rączkami do kolorowych zawieszek. Uklękłam obok niego i zaczęłam śpiewać cicho „Wlazł kotek na płotek”. Uśmiechnął się do mnie szeroko.

Nagle poczułam dłoń na ramieniu:

– Proszę nie śpiewać mu takich piosenek przed snem – powiedziała Agnieszka chłodno. – Potem jest pobudzony i nie chce zasnąć.

Znowu poczułam się jak intruz we własnej rodzinie.

Wieczorem zadzwonił Michał:

– Mamo… Przepraszam za Agnieszkę. Ona jest zmęczona…
– Rozumiem – skłamałam.
– Kochamy cię. Staś też cię kocha.

Ale czy naprawdę? Czy można kochać kogoś, kto jest tylko gościem w twoim domu?

Minęły miesiące. Staś rósł szybko – widziałam to tylko na zdjęciach przesyłanych przez WhatsAppa. Pierwszy krok, pierwsze słowo… „Mama”. Nie „babcia”.

W święta Bożego Narodzenia zaprosili mnie na Wigilię. Przygotowałam barszcz z uszkami według przepisu mojej mamy i makowiec, który zawsze piekliśmy razem z Kasią i Michałem jako dzieci.

Przy stole panowała napięta atmosfera. Agnieszka co chwilę poprawiała Stasiowi śliniaczek i patrzyła na mnie spode łba.

– Babciu, a co to za ciasto? – zapytał Staś nieśmiało.
– To makowiec! Chcesz spróbować?
– Nie dawaj mu maku! – wtrąciła się Agnieszka ostro. – Jest za mały!

Odstawiłam kawałek ciasta na bok i uśmiechnęłam się smutno do wnuka.

Po kolacji poszliśmy na spacer po osiedlu. Michał został ze mną na chwilę sam:

– Mamo… Ja już nie wiem, co robić. Agnieszka jest coraz bardziej nerwowa…
– Może powinniście porozmawiać z kimś… Może terapia?
– Ona nie chce słyszeć o żadnej terapii.

Patrzyliśmy razem na Stasia biegającego po śniegu.

– On cię potrzebuje – powiedział Michał cicho.

Ale jak mam być potrzebna komuś, kto nie może nawet spróbować mojego makowca?

Wróciłam do pustego mieszkania na Ursynowie i długo siedziałam przy oknie, patrząc na światła miasta. Czułam się samotna jak nigdy dotąd.

Kilka tygodni później zachorowałam na grypę. Nikt nie zadzwonił zapytać, czy czegoś mi potrzeba. Kasia przyjechała dopiero po kilku dniach z zakupami i lekarstwami.

– Mamo… Musisz o siebie dbać! – upominała mnie troskliwie.
– A po co? Dla kogo?
– Dla nas! Dla Stasia!

Ale czy naprawdę jestem jeszcze komuś potrzebna?

Wiosną zadzwoniła Agnieszka:

– Pani Anno… Czy mogłaby pani odebrać Stasia z przedszkola? Mam pilne spotkanie w pracy.
– Oczywiście! – serce mi zabiło mocniej.

Staś wybiegł do mnie z szerokim uśmiechem:

– Babciu! Przyszłaś po mnie!

Tulił się do mnie całą drogę do domu. Wtedy poczułam, że może jeszcze jest dla mnie miejsce w jego życiu…

Wieczorem Agnieszka odebrała go ode mnie bez słowa podziękowania. Ale Staś pomachał mi przez okno:

– Babciu! Kocham cię!

Może to wystarczy? Może czasem wystarczy jedno „kocham cię”, żeby poczuć sens?

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę jestem tylko przeszkodą dla własnej rodziny? Czy można być babcią na odległość? A może powinnam nauczyć się kochać inaczej?