Sprzedamy dom, mamę przygarniemy – historia Marka i Kasi
— Marek, słuchasz mnie w ogóle? — poczułem, jak paznokcie Kasi wbijają się w moje ramię. Jej głos był napięty, a ja, zapatrzony w różowiejące niebo za oknem kuchni, nawet nie zauważyłem, kiedy przestałem słuchać. Ostatnie dni były dla mnie jak mgła – wszystko się mieszało: praca, dom, mama.
— Przepraszam, zamyśliłem się — mruknąłem, próbując uśmiechnąć się przepraszająco. Kasia odwróciła się gwałtownie od piekarnika, z którego już unosił się zapach drożdżowego ciasta.
— Marek, musimy podjąć decyzję. Nie możemy tak dłużej żyć w zawieszeniu. Twoja mama nie może już być sama. Wczoraj znowu zapomniała wyłączyć gaz! — Jej głos drżał ze złości i strachu.
Wiedziałem, że ma rację. Mama od miesięcy coraz bardziej się pogrążała – najpierw zapominała o drobiazgach, potem o lekach, a teraz… Teraz bałem się odbierać telefon, bo każda rozmowa mogła oznaczać katastrofę. Ale to był nasz dom rodzinny! Miejsce, gdzie dorastałem, gdzie tata sadził jabłonie, gdzie mama piekła najlepszy sernik na świecie. Jak mogłem to wszystko sprzedać?
— Kasia… To nie jest takie proste. To dom mojego dzieciństwa — powiedziałem cicho.
— A ja? A nasze dzieci? My też jesteśmy twoją rodziną! — wybuchła nagle. — Nie mogę już dłużej patrzeć, jak się zamartwiasz i biegasz między dwoma domami! Pracujesz po dwanaście godzin dziennie, potem jedziesz do mamy, wracasz wykończony… Nas już prawie nie ma dla ciebie!
Zamilkłem. Wiedziałem, że ma rację. Ostatnio coraz częściej łapałem się na tym, że nie pamiętam rozmów z córką, że syn pyta mnie o coś trzy razy, zanim odpowiem. Byłem jak duch we własnym domu.
— Może… może powinniśmy ją przygarnąć do nas? — zaproponowałem niepewnie.
Kasia spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Do nas? Marek, mamy tylko trzy pokoje! Gdzie ona będzie spać? Dzieci musiałyby dzielić pokój! Poza tym… twoja mama nigdy mnie nie akceptowała. Pamiętasz jej minę na naszym ślubie?
Poczułem znajome ukłucie w sercu. Mama nigdy nie pogodziła się z moim wyborem. Kasia była dla niej za nowoczesna, za głośna, za niezależna. Ale była moją żoną i matką moich dzieci.
— Wiem, że to trudne… Ale nie mogę jej oddać do domu opieki. Obiecałem tacie przed śmiercią, że się nią zaopiekuję.
Kasia westchnęła ciężko i usiadła naprzeciwko mnie.
— To co proponujesz? Sprzedamy jej dom i wyremontujemy nasz? Zrobimy pokój dla niej?
Pokiwałem głową.
— Tak. Sprzedamy dom. Mama zamieszka z nami. Podzielimy się opieką.
Wiedziałem jednak, że to nie będzie łatwe. Mama była uparta i dumna. Gdy jej o tym powiedziałem tego samego wieczoru, spojrzała na mnie z wyrzutem.
— Chcesz mnie wyrzucić z mojego domu? — zapytała cicho.
— Mamo, to dla twojego bezpieczeństwa… — zacząłem tłumaczyć.
— Nie chcę być ciężarem! — przerwała mi ostro. — Twój ojciec całe życie pracował na ten dom!
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Widziałem łzy w jej oczach i czułem się jak zdrajca.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta jak struna. Kasia chodziła podenerwowana, dzieci podsłuchiwały nasze rozmowy i zadawały pytania, na które nie umiałem odpowiedzieć. Mama zamknęła się w sobie i coraz częściej płakała po nocach.
W końcu nadszedł dzień podpisania umowy sprzedaży domu. Stałem na pustym podjeździe z kluczami w ręku i czułem się tak, jakbym tracił część siebie. Mama patrzyła na mnie z wyrzutem.
— Marek… czy ty naprawdę myślisz, że będę tu szczęśliwa? — zapytała cicho.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
Pierwsze tygodnie po przeprowadzce były koszmarem dla wszystkich. Mama nie mogła znaleźć sobie miejsca. Kasia starała się być uprzejma, ale napięcie wisiało w powietrzu. Dzieci narzekały na brak prywatności.
Pewnego wieczoru usłyszałem kłótnię w kuchni.
— Pani Kasiu, proszę nie mówić mi, jak mam gotować rosół! — głos mamy był ostry jak brzytwa.
— Pani Zofio, to mój dom! Proszę to uszanować! — Kasia nie pozostawała dłużna.
Wszedłem do kuchni i zobaczyłem dwie najważniejsze kobiety mojego życia stojące naprzeciwko siebie jak przeciwniczki na ringu.
— Dość! — krzyknąłem rozpaczliwie. — Nie dam rady tak żyć!
Mama spojrzała na mnie z bólem w oczach.
— Może rzeczywiście powinnam wrócić do siebie… — wyszeptała.
Wtedy coś we mnie pękło. Usiadłem przy stole i zacząłem płakać – pierwszy raz od lat. Kasia podeszła do mnie i objęła mnie ramieniem.
— Marek… wszyscy jesteśmy zmęczeni. Ale musimy spróbować to poukładać. Dla dzieci. Dla nas wszystkich.
Mama milczała długo, a potem cicho powiedziała:
— Może powinnam spróbować zaakceptować ten nowy dom…
Od tamtej pory zaczęliśmy rozmawiać – naprawdę rozmawiać. Było trudno: mama uczyła się nowych zwyczajów, Kasia starała się być bardziej cierpliwa, dzieci powoli przywykały do zmian.
Czasem jednak zastanawiam się: czy można pogodzić przeszłość z teraźniejszością? Czy da się uratować rodzinę bez poświęcania siebie?