Pod jednym dachem: Wojna z teściową i walka o własną godność

– Iwona, czy ty naprawdę nie widzisz, jak wyglądają te okna? – głos Zofii przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, i poczułam, jak narasta we mnie fala gniewu.

– Może gdyby ktoś inny czasem je umył, nie wyglądałyby tak źle – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.

Zofia spojrzała na mnie przez swoje grube okulary, które zawsze zsuwały się jej z nosa. W tych okularach widziała wszystko: każdy okruszek na stole, każdą plamę na podłodze, każdy mój błąd.

Mieszkaliśmy razem od czterech lat – ja, mój mąż Paweł i ona. Nasze mieszkanie na warszawskim Ursynowie było za małe na tyle emocji. Kiedyś marzyłam o własnym kącie, o miejscu, gdzie będę mogła być sobą. Teraz czułam się jak intruz we własnym domu.

Paweł wracał późno z pracy. Pracował jako informatyk w dużej firmie i często tłumaczył się nadgodzinami. Wiedziałam jednak, że ucieka – przed mną, przed matką, przed tym wszystkim. Wieczorami siadał do komputera i znikał w swoim świecie. Zostawiał mnie samą na polu bitwy.

Zofia była wdową od pięciu lat. Po śmierci teścia zamieszkała z nami „na chwilę”, ale ta chwila trwała już cztery lata. Miała swoje przyzwyczajenia: śniadanie o szóstej rano, radio Maryja grające od świtu do zmierzchu, niekończące się narzekania na ceny w sklepach i moje gotowanie.

– Kiedyś to się jadło prawdziwe obiady – powtarzała. – A teraz? Same wynalazki.

Starałam się nie reagować, ale każdego dnia czułam, jak tracę grunt pod nogami. Moja cierpliwość była jak cienka nitka – wystarczyło jedno słowo za dużo.

Najgorzej było w niedziele. Wtedy Paweł był w domu i Zofia rozkwitała. Przynosiła mu kawę do łóżka, prasowała koszule, a mnie traktowała jak powietrze. Czułam się wtedy jak służąca we własnym domu.

Pewnego dnia wszystko pękło.

Był poniedziałek rano. Zofia weszła do kuchni i zaczęła przeglądać szafki.

– Gdzie są moje okulary do czytania? – zapytała podejrzliwie.

– Nie wiem, nie widziałam ich – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Oczywiście! Bo ty niczego nie widzisz! Nawet jakby cię ktoś poprosił o pomoc, to byś udawała głuchą! – krzyknęła.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

– Może gdyby pani nie zostawiała ich wszędzie, nie musiałaby ich pani szukać! – wybuchłam.

Zofia spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Jak ty się do mnie odzywasz?!

– Tak samo, jak pani do mnie! – odpowiedziałam drżącym głosem.

Wtedy weszła do kuchni moja córka Ola. Miała siedem lat i wielkie niebieskie oczy po Pawle. Spojrzała na nas przestraszona.

– Mamo…

Zamilkłyśmy obie. Ola była jedyną osobą, która potrafiła nas uciszyć jednym spojrzeniem.

Tego dnia postanowiłam porozmawiać z Pawłem. Wieczorem usiadłam obok niego na kanapie.

– Paweł, ja tak dłużej nie wytrzymam – zaczęłam cicho. – Twoja mama… ona mnie niszczy.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Iwona, ona jest starsza… Musimy jej pomóc.

– A kto pomoże mnie? – zapytałam rozpaczliwie.

Nie odpowiedział. Odwrócił się do ściany i udawał, że śpi.

Następne dni były jeszcze gorsze. Zofia zaczęła mnie ignorować. Przestała ze mną rozmawiać, ale za to coraz częściej rozmawiała przez telefon z ciotką Haliną.

– Ta twoja synowa to jakaś dziwna jest… – słyszałam przez drzwi. – Nic jej się nie chce…

Czułam się coraz bardziej samotna. Nawet Ola zaczęła pytać:

– Mamo, dlaczego babcia cię nie lubi?

Nie umiałam jej odpowiedzieć.

W pracy też nie było lepiej. Pracowałam jako nauczycielka w podstawówce i codziennie musiałam uśmiechać się do dzieci i ich rodziców, choć w środku byłam wrakiem człowieka.

Pewnego wieczoru zadzwoniła moja mama.

– Iwonko, przyjedź do nas na weekend. Odpoczniesz trochę.

Pojechałam z Olą do rodziców do Radomia. Tam poczułam się znów sobą. Mama zrobiła rosół, tata opowiadał dowcipy przy stole. Ola bawiła się z kuzynami w ogrodzie. Przez chwilę zapomniałam o wszystkim.

Kiedy wróciłyśmy do Warszawy, Zofia czekała na nas w przedpokoju z obrażoną miną.

– No proszę! Pani sobie wyjeżdża na weekendy! A kto tu wszystko ogarniał?

Nie wytrzymałam.

– Pani Zofio, ja też mam prawo do odpoczynku! To jest mój dom!

Zofia spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu.

– Twój dom? To mieszkanie Pawła! – syknęła.

Poczułam się tak upokorzona jak nigdy wcześniej. Przez całą noc płakałam w łazience, żeby Ola nie słyszała.

Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.

– Mamo… ja już nie mogę…

Mama milczała przez chwilę.

– Iwonko, musisz zawalczyć o siebie. Nikt za ciebie tego nie zrobi.

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez cały dzień. Wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole.

– Paweł… Albo twoja mama znajdzie sobie inne miejsce do życia, albo ja odejdę z Olą. Nie chcę tak żyć.

Paweł patrzył na mnie długo w milczeniu. W końcu powiedział:

– Porozmawiam z nią.

Następnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W przedpokoju stały walizki Zofii. Siedziała na krześle i płakała cicho.

– Pani Zofio…

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Ja już tu nie pasuję…

Usiadłam obok niej i przez chwilę milczałyśmy razem. Po raz pierwszy poczułam wobec niej coś innego niż gniew – współczucie.

Zofia zamieszkała u swojej siostry Haliny pod Warszawą. Paweł przez kilka dni chodził przygaszony, ale potem zaczął się otwierać. Ola była szczęśliwa – znów mogłyśmy śmiać się przy kolacji bez strachu przed kolejną awanturą.

Czasem odwiedzamy Zofię razem z Olą. Jest wtedy inna – spokojniejsza, mniej zgorzkniała. Może potrzebowałyśmy tej rozłąki?

Dziś patrzę na siebie sprzed kilku miesięcy i widzę kobietę zagubioną, przestraszoną i samotną we własnym domu. Teraz wiem, że czasem trzeba zawalczyć o siebie – nawet jeśli oznacza to rozpad rodziny takiej, jaką znaliśmy dotąd.

Czy naprawdę musimy cierpieć w imię źle pojętej lojalności? Czy każda kobieta ma prawo do własnego miejsca na ziemi? Co wy byście zrobili na moim miejscu?