Obietnice kontra kolacja: Jak utrata wszystkiego stała się rzeczywistością
Karmiłeś mnie obietnicami, a on – obiadem. Te słowa wracają do mnie jak echo, które nie chce ucichnąć. Stoję w naszej maleńkiej kuchni na warszawskim Mokotowie, pocieram dłonie, poprawiam naczynia, przekładam cukiernicę z miejsca na miejsce. Szukam oparcia w codzienności, której sam nienawidzę. W głowie kotłuje mi się monolog: Trzeba porozmawiać. Trzeba to skończyć. Dość. Nie wytrzymam już dłużej.
Kinga siedzi przy stole, patrzy przez okno na szare podwórko. Jej ramiona są zgarbione, jakby cały świat przygniatał ją do tej starej, skrzypiącej kanapy. Wiem, że zaraz zacznie płakać. Zawsze płacze, kiedy próbuję mówić o nas poważnie. Ale tym razem nie mogę się cofnąć.
– Kinga – zaczynam cicho, głos mi drży. – Musimy porozmawiać.
Ona nie odwraca głowy. Milczy. Wiem, że wie. Od tygodni czuję dystans, który narasta między nami jak mur z cegieł nieporozumień i niedopowiedzianych pretensji.
– Leon, jeśli chcesz znowu mówić o pracy, to proszę… – jej głos jest zmęczony, jakby miała za sobą sto lat życia.
– Nie o pracy – przerywam jej szybko. – O nas.
W końcu patrzy na mnie. Jej oczy są czerwone od płaczu, a ja czuję się jak ostatni drań. Bo wiem, że to moja wina. Obiecywałem jej tyle rzeczy: dom pod Warszawą, wakacje we Włoszech, spokojne życie bez wiecznego liczenia grosza. Zamiast tego mamy kredyt na mieszkanie, wieczne kłótnie o rachunki i moją pracę w agencji reklamowej, która pożera mnie od środka.
– Wiesz… – zaczynam nieporadnie – Chciałem tylko…
– Chciałeś tylko? – przerywa mi z goryczą. – Chciałeś tylko kolejny raz obiecać coś, czego nie możesz spełnić?
Cisza między nami jest gęsta jak śmietana. Próbuję znaleźć słowa, ale wszystko wydaje się puste i bez znaczenia.
– Kinga… ja naprawdę się staram…
– Starasz się? – śmieje się przez łzy. – Leon, ty nawet nie zauważyłeś, że od dwóch miesięcy nie gotuję ci obiadu! Że wracam później niż zwykle! Że przestałam pytać cię o dzień!
Patrzę na nią zdezorientowany. Przecież zauważyłem… tylko nie chciałem tego widzieć.
– A wiesz dlaczego? – pyta cicho. – Bo ktoś inny mnie słucha. Ktoś inny gotuje mi kolację i pyta, jak minął dzień.
Czuję, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę mam ochotę krzyczeć, ale nie mam siły nawet podnieść głosu.
– Kto? – pytam ledwo słyszalnie.
– Michał – odpowiada bez wahania. – Twój kolega z pracy.
Michał… Oczywiście. Zawsze był miły dla Kingi, zawsze żartował przy spotkaniach firmowych. Ale nigdy nie podejrzewałem…
– Kinga…
– Nie mów nic – przerywa mi stanowczo. – Nie chcę słuchać kolejnych obietnic.
Wychodzi z kuchni, zostawiając mnie samego z pustką i ciszą tak głośną, że aż boli.
Przez następne dni chodzę jak cień po mieszkaniu. Kinga wraca coraz później, coraz rzadziej śpi w naszym łóżku. Zaczynam rozumieć, że to koniec. Że wszystko, co budowaliśmy przez siedem lat małżeństwa, rozsypuje się jak domek z kart.
Próbuję rozmawiać z Michałem w pracy. On unika mojego wzroku, udaje zajętego. W końcu łapię go na papierosie przed biurem.
– Michał…
Patrzy na mnie z wyrzutem sumienia w oczach.
– Leon… To nie miało tak wyjść…
– Ale wyszło – mówię gorzko.
Chwilę milczymy.
– Ona była samotna – tłumaczy się cicho. – Ty ciągle pracowałeś…
Mam ochotę go uderzyć, ale wiem, że to niczego nie zmieni.
Wracam do domu i widzę walizkę Kingi przy drzwiach.
– Wyprowadzam się – mówi bez emocji. – Potrzebuję czasu dla siebie.
Nie zatrzymuję jej. Nie mam już siły walczyć o coś, co dawno umarło.
Przez kolejne tygodnie próbuję poukładać swoje życie na nowo. Praca staje się jeszcze bardziej bezsensowna niż wcześniej. Znajomi unikają mnie albo patrzą ze współczuciem. Matka dzwoni codziennie i pyta: „Leonku, kiedy w końcu się ogarniesz?” Ale ja nie wiem nawet, od czego zacząć.
Pewnego wieczoru siedzę sam przy stole i patrzę na pusty talerz. Przypominam sobie wszystkie te obietnice: dom pod Warszawą, wakacje we Włoszech… I nagle dociera do mnie brutalna prawda: nigdy nie byłem gotowy dać Kindze tego, czego naprawdę potrzebowała. Nie kolacji w drogich restauracjach czy prezentów na rocznicę – tylko uwagi, obecności i zwykłego zainteresowania jej życiem.
Może właśnie dlatego przegrałem wszystko?
Czasem zastanawiam się: czy można jeszcze odzyskać siebie po takiej porażce? Czy człowiek jest w stanie nauczyć się kochać od nowa – najpierw siebie, potem innych? Może to pytanie powinienem był zadać sobie dużo wcześniej…