„Nie kupiliśmy tego domu dla nich” – Historia o rodzinie, która nie potrafiła powiedzieć „dość”

– Znowu nie ma mleka? – wykrzyknęłam, zaglądając do pustej lodówki.

– Może mama już wszystko zużyła na naleśniki dla Bartka – odpowiedział Marek, nawet nie podnosząc wzroku znad gazety.

Zacisnęłam zęby. To był kolejny poranek, kiedy czułam się jak gość we własnym domu. Kiedy sześć lat temu wprowadziliśmy się z Markiem do tego szeregowca na obrzeżach Poznania, wyobrażałam sobie ciepłe wieczory przy kominku, dzieci bawiące się w ogrodzie i ciszę, która pozwala odpocząć po pracy. Przez pierwsze lata tak właśnie było. Urodziła się Zosia, potem Staś. Byliśmy szczęśliwi, choć zmęczeni codziennością młodych rodziców.

Wszystko zmieniło się pewnej listopadowej nocy dwa lata temu. Zadzwonił telefon. Marek odebrał i od razu pobladł.

– Mama miała wypadek samochodowy. Nic poważnego, ale nie może przez jakiś czas chodzić – powiedział mi potem cicho. – Musimy ją zabrać do siebie.

Nie protestowałam. Pani Halina zawsze była dla mnie serdeczna, a ja wiedziałam, że Marek bardzo ją kocha. Przygotowaliśmy pokój gościnny na dole. Miała zostać „na kilka tygodni”.

Tydzień później dołączył do niej Bartek – brat Marka. Jego dziewczyna wyrzuciła go z mieszkania po kolejnej kłótni. „Tylko na chwilę, aż znajdę coś nowego” – zapewniał.

Minęły dwa lata. Pokój gościnny stał się sypialnią teściowej, a Bartek rozgościł się w pokoju Stasia, który od tej pory śpi z nami. Każdy dzień to walka o łazienkę, kuchnię i choćby chwilę ciszy.

– Mamo, Bartek znowu zabrał mi rower! – krzyczy Zosia z ogrodu.

– Bartek! Ile razy mam powtarzać, żebyś nie ruszał rzeczy dzieci? – wychodzę na taras, próbując nie wybuchnąć.

Bartek wzrusza ramionami i wraca do rozmowy przez telefon.

Wieczorami kłócimy się z Markiem coraz częściej. On tłumaczy, że nie może wyrzucić własnej matki i brata na bruk. Ja czuję się coraz bardziej osaczona.

– To nie jest już nasz dom – mówię pewnej nocy przez łzy. – Nie kupiliśmy go dla nich.

Marek milczy długo.

– Wiem… Ale co mam zrobić? Mama nie ma dokąd pójść, Bartek też…

– A my? My mamy gdzie pójść?

Czasem mam wrażenie, że jestem niewidzialna. Teściowa przejęła kuchnię. Gotuje obiady według własnych zasad („dzieci muszą jeść mięso!”), przestawia moje garnki i narzeka na bałagan („za moich czasów dzieci były grzeczniejsze”). Bartek śpi do południa, potem wychodzi „załatwiać sprawy”, wraca późno i zostawia wszędzie swoje rzeczy.

Dzieci coraz częściej pytają, kiedy znowu będą miały swój pokój. Zosia płacze wieczorami, bo Bartek zabrał jej ulubioną książkę i nie oddał.

W pracy jestem coraz bardziej rozkojarzona. Koleżanka pyta:

– Wszystko w porządku?

Chciałabym powiedzieć prawdę, ale wstydzę się przyznać, że nie potrafię postawić granic własnej rodzinie.

Pewnego dnia wracam wcześniej do domu. Słyszę podniesione głosy z kuchni.

– Nie będziesz mi mówić, co mam robić! – krzyczy Bartek do swojej matki.

– Jak ci się nie podoba, to idź sobie! – odpowiada teściowa.

Stoję w przedpokoju i czuję narastającą panikę. To już nie jest tylko mój problem z nimi – oni zaczynają walczyć ze sobą nawzajem.

Wieczorem próbuję porozmawiać z Markiem.

– Musimy coś zrobić – mówię stanowczo. – To nie jest już życie, tylko ciągła walka o przetrwanie.

Marek patrzy na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Wiem… Ale boję się, że jak ich wyrzucimy, już nigdy nie będziemy rodziną.

– A jeśli zostaną, to my przestaniemy być rodziną – odpowiadam cicho.

Następnego dnia postanawiam działać. Umawiam się na rozmowę z teściową i Bartkiem przy stole w kuchni.

– Musimy ustalić zasady – zaczynam drżącym głosem. – To jest nasz dom i chcemy mieć w nim trochę prywatności. Bartek, musisz znaleźć sobie mieszkanie do końca miesiąca. Mamo, pomożemy ci znaleźć opiekunkę albo mieszkanie bliżej twojej siostry.

Bartek wybucha śmiechem.

– Serio? Po tym wszystkim? Przecież jesteśmy rodziną!

Teściowa zaczyna płakać.

– Po tylu latach po prostu mnie wyrzucacie?

Czuję się jak potwór. Ale wiem, że jeśli teraz nie postawię granic, nigdy już nie odzyskam swojego życia.

Marek siedzi obok mnie i milczy. Widzę łzy w jego oczach.

Przez kolejne tygodnie atmosfera jest napięta do granic możliwości. Bartek obraża się i wychodzi z domu na całe dnie. Teściowa przestaje ze mną rozmawiać.

Dzieci są zdezorientowane, pytają, dlaczego babcia płacze i czy Bartek nas już nie lubi.

W końcu Bartek znajduje pokój do wynajęcia u kolegi z pracy. Wyprowadza się bez słowa pożegnania. Teściowa decyduje się zamieszkać u swojej siostry w Gnieźnie.

Dom nagle staje się cichy i pusty. Przez pierwsze dni czuję ulgę… a potem ogromną pustkę i poczucie winy.

Marek długo nie może mi wybaczyć tej decyzji. Nasze relacje są napięte jak nigdy wcześniej. Dzieci powoli odzyskują swoje pokoje i spokój, ale ja czuję się rozdarta między lojalnością wobec męża a potrzebą ochrony własnej rodziny.

Czasem zastanawiam się: czy można być szczęśliwym kosztem innych? Czy dom naprawdę należy tylko do tych, którzy go kupili? A może rodzina to coś więcej niż wspólny adres?