Nazywali mnie ciocią, ale patrzyli tylko na mój mieszkanie: Opowieść o zdradzie w rodzinie
– Ciociu, przecież ty już nie potrzebujesz tak dużego mieszkania – powiedziała Marta, patrząc na mnie z tym swoim słodkim uśmiechem, który zawsze miał mnie rozbroić. Ale tym razem coś w jej głosie zabrzmiało inaczej. Było w nim coś zimnego, wyrachowanego.
Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoniach. Siedziałyśmy w moim salonie, a za oknem padał listopadowy deszcz. Zegar tykał głośniej niż zwykle. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że nie słyszałam jej słów.
– Marta, o czym ty mówisz? – zapytałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu.
– No wiesz… – zaczęła niepewnie, ale zaraz się wyprostowała. – Mama mówiła, że może już czas pomyśleć o przyszłości. Ty jesteś sama, a ja z Krzyśkiem mamy dziecko w drodze. Potrzebujemy większego mieszkania…
Poczułam, jakby ktoś wylał mi kubeł lodowatej wody na głowę. Przez całe życie byłam dla nich „ciocią”, tą dobrą duszą, która zawsze pomagała. Gdy Marta była mała, to ja odbierałam ją z przedszkola, piekłam jej ulubione drożdżówki i tuliłam, gdy płakała po pierwszej kłótni z chłopakiem. A teraz siedziała przede mną i mówiła mi wprost, że powinnam oddać jej swoje mieszkanie.
– To jest mój dom – powiedziałam cicho. – Tu żyję od trzydziestu lat.
Marta przewróciła oczami.
– Ale ciociu, przecież możesz zamieszkać z mamą. Albo znaleźć sobie coś mniejszego. My naprawdę potrzebujemy tego miejsca.
Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w plamę na dywanie i czułam narastający ból w piersi. Czy naprawdę byłam dla nich tylko właścicielką mieszkania?
Wieczorem zadzwoniła siostra.
– Anka, nie bądź samolubna – powiedziała bez ogródek. – Marta ma rodzinę, dziecko w drodze. Ty jesteś sama. Przecież i tak nie masz nikogo.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
– Myślałam, że jestem częścią rodziny – wyszeptałam.
– Jesteś – odpowiedziała chłodno – ale rodzina sobie pomaga. Zastanów się nad tym.
Odkładając słuchawkę, poczułam się jak intruz we własnym życiu. Przez kolejne dni unikałam telefonu. Nie odbierałam, gdy dzwoniła Marta, nie odpisywałam na wiadomości siostry. W pracy byłam rozkojarzona, a wieczorami płakałam do poduszki.
Wspomnienia wracały falami: święta spędzone razem, wspólne wakacje nad Bałtykiem, wieczory przy herbacie i opowieściach o dawnych czasach. Czy to wszystko było tylko iluzją?
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.
– Coś taka smutna, Aniu? – zapytała troskliwie.
Nie wytrzymałam i opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem pokiwała głową.
– Rodzina potrafi być okrutna – powiedziała cicho. – Ale musisz walczyć o siebie. Nikt za ciebie tego nie zrobi.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez całą noc. Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Martą i siostrą twarzą w twarz.
Spotkałyśmy się u mnie. Marta przyszła z matką i Krzyśkiem. Atmosfera była gęsta jak śmietana.
– Aniu, nie rozumiemy twojego uporu – zaczęła siostra. – Przecież to tylko mieszkanie.
– Dla was to tylko mieszkanie – przerwałam jej drżącym głosem. – Dla mnie to dom. Moje życie. Moje wspomnienia.
Marta spojrzała na mnie z irytacją.
– Ale my naprawdę tego potrzebujemy! – podniosła głos. – Czy nie możesz raz pomyśleć o kimś innym?
Zacisnęłam pięści.
– Całe życie myślałam o was! Byłam przy was zawsze, kiedy mnie potrzebowaliście! A teraz… Teraz chcecie mnie wyrzucić z mojego domu?
Zapadła cisza. Krzysiek spuścił wzrok, siostra zacisnęła usta.
– To niesprawiedliwe – wyszeptałam. – Nie jestem dla was tylko właścicielką mieszkania.
Marta wzruszyła ramionami.
– Skoro tak chcesz…
Wyszli bez słowa pożegnania. Zostałam sama w pustym mieszkaniu, które nagle wydało mi się jeszcze większe i zimniejsze niż zwykle.
Przez kolejne tygodnie kontakt się urwał. Czułam się rozdarta: z jednej strony bolało mnie ich zachowanie, z drugiej miałam poczucie winy, że nie pomogłam rodzinie. Ale czy naprawdę musiałam poświęcić wszystko?
Zaczęłam chodzić na spacery po parku, rozmawiać z sąsiadami, zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów w domu kultury. Powoli uczyłam się żyć dla siebie, a nie dla innych.
Któregoś dnia dostałam list od Marty:
„Ciociu,
Przepraszam za wszystko. Byliśmy niesprawiedliwi i samolubni. Zrozumiałam dopiero teraz, jak bardzo cię skrzywdziliśmy. Jeśli kiedyś będziesz chciała się spotkać… Czekam.”
Czytałam ten list wiele razy. Płakałam i śmiałam się na przemian. Nie wiedziałam jeszcze, czy będę umiała im wybaczyć, ale wiedziałam jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu decydować za mnie.
Czy rodzina naprawdę powinna być ponad wszystko? Czy mamy obowiązek poświęcać siebie dla innych? Może czasem trzeba postawić granicę — nawet jeśli boli.